sobota, 26 października 2013

1. she's a stranger



Letnie, słoneczne popołudnie w tętniącym życiem Paryżu. Blondynka siedząca przy stoliku jednej z małych, klimatycznych kawiarenek właśnie zdała sobie sprawę, że od pięciu minut uparcie czyta to samo zdanie książki, którą trzyma przed sobą. Spojrzała na kopertę leżącą obok cukierniczki. Odetchnęła głęboko, upiła łyk kawy i zwróciła wzrok na ludzi tłoczących się ciasnymi uliczkami, głownie turystów, robiących sobie zdjęcia gdzie i z czym się tylko dało. Zaśmiała się w duchu, to się nigdy nie zmieni, a ona nigdy tego nie zrozumie, co takiego fenomenalnego jest w tym miejscu. Naturalnie, Paryż jest piękny, ale jest przecież tyle innych pieknych miast, a nikt nie zachwyca się nimi tak bardzo.
Zamyśliła się tak głęboko, że nie zauważyła, kiedy nagle miejsce obok niej zostało zajęte przez przystojnego bruneta, który musiał pomachać ręką tuż przed jej nosem, by zwrócić na siebie uwagę.
- Och Gabriel… - potrząsnęła głową, jakby wyrwana z jakiegoś transu. Uśmiechnęła się i złożyła subtelny pocałunek na ustach swojego narzeczonego.
- Co cię trapi piękna ? – zdecydował się zapytać, uprzednio przyjrzawszy się jej dokładnie, na co ona jedynie bez słowa podała mu kopertę. Z niecierpliwością patrzyła jak powoli do niej zagląda, wyciąga list i z niemałym trudem czyta tekst napisany po angielsku.
- Powinnam teraz skakać ze szczęścia prawda ? Zawsze o tym marzyłam, ale teraz – spojrzała na srebrny pierścionek na swoim palcu – teraz, już sama nie wiem.
Chłopak nie wiedział jak zareagować, wymusił więc uśmiech i przytulił ją do siebie. Wiedział, że zawsze chciała studiować w Londynie i teraz oto pojawia się taka możliwość.
- Jedź ze mną ! – oderwała się od niego i spojrzała na niego z determinacją.
- Wiesz, że nie mogę… ojciec…
-Tak, wiem… - nie dała mu dokończyć zdania, wiedząc aż za dobrze, jak bardzo uzależnione od zdania ojca jest życie Gabriela. Rodzinna tradycja: medycyna, staż w prywatnej przychodni założonej przez jego praprapradziadka, nie ma mowy o odstępstwie od reguły.
Skrzywiła się, zawsze była przeciwna tego typu praktykom. Rodzice powinni dać swoim dzieciom wolność wyboru…


3 tygodnie później cała we łzach stała w kolejce do odprawy na lotnisku Beauvais, a w głowie kołatała się obietnica Gabriela.
-Widzimy się za miesiąc! Już zabukowałem bilet.
Odwróciła się po raz ostatni z nadzieją, że jeszcze go zobaczy, lecz tłum ludzi przesłonił jej widok. Otarła łzy i usiłowała się uśmiechnąć. Tak oto otwiera się nowy, cudowny rozdział w jej życiu. Nowe perspektywy, a ona zamartwia się chwilową w stosunku do całego życia, które mają przed sobą rozłąką.  
Bądź silna, zawsze byłaś, nie ma powodu, by cokolwiek się zmieniło. Pomyśl tylko, za niecałe dwie godziny będziesz w Londynie. Już za chwilę będziesz z wujem popijać popołudniową angielską herbatkę i śmiać się z twoich niepotrzebnych trosk.
Siedząc w samolocie i spoglądając na chmury kłębiące się za oknem, udało jej się wreszcie uspokoić i spojrzeć na cała sytuację z innej perspektywy. Oto właśnie spełnia się jedno z jej największych marzeń, będzie studiować architekturę w Londynie, pozna nowych ludzi, podszkoli swój język. A za 4 lata wróci do Paryża , do Gabriela…
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Wyobraziła sobie właśnie ich wspólna przyszłość, którą tak skrupulatnie od lat planują. On – lekarz, ona – architektka, prowadząca małą prywatną działalność, domek pod miastem, dwoje dzieci.
Od dłuższej chwili kręcił się po terminalu przylotów na Gatwick w Londynie. Kiedy nagle ją zobaczył, poznał z oddali ten sprężysty krok, pełną energii postawę, wciąż dziecinne oczy, ciągle jeszcze ciekawe świata, notujące w pamięci każdy zauważony detal. Uśmiechnął się, jego mała siostrzenica, nie widział jej od kilku lat, był zaskoczony, jak bardzo się zmieniła, wydoroślała, wypiękniała, a z drugiej strony nie zmieniła się wcale. Coś w niej było takiego, że nawet gdyby ścięła włosy i zakryła twarz, on i tak poznałby ją wszędzie.
-Maddie !!! – ryknął i pomachał, kiedy zdał sobie sprawę, że ona wciąż go nie widzi. Ona, słysząc znajomy głos rozejrzała się, lokalizując źródło owego krzyku, potem niewiele myśląc, skoczyła w objęcia swojego wuja.

Po krótkim przywitaniu, wuj spojrzał na zegarek.
- Zawiozę się teraz do domu, jeśli chcesz odpocząć, ja muszę jechać na trening, właściwie jestem już trochę spóźniony.  – podrapał się po głowie.
- Mogę pojechać z tobą, jeśli tak będzie szybciej, nie martw się o mnie – Arsene odetchnął i spojrzał na nią z ulgą.


Siedziała na ławce rezerwowych przeglądając kolorową gazetę, którą kupiła sobie w kiosku obok stadionu, nie bardzo interesując się tym, co działo się na boisku, nie zwracała również uwagi na zainteresowanie, jakie wzbudziła pojawiając się nieoczekiwanie na treningu Kanonierów.
To prawie jak rzucić kawałek świeżej szynki pomiędzy wygłodniałe psy. Dwudziestu kilku facetów biegających tam i z powrotem, próbujących zwrócić na siebie jej uwagę. No tak, to przecież piłkarze, wielkie gwiazdy, co nie przeszkadza im zachowywać się, jak grupa budowlańców, gwiżdżących na każdą przechodzącą dziewczynę. To zaskakujące, jak towarzystwo kolegów potrafi zmienić calkiem miłego na ogół chłopaka w zwierzę.
Ku jej uldze trening dość szybko się skończył. Zebrała się do wyjścia, ciesząc się na myśl o długim prysznicu, rozgoszczeniu się w swoim pokoju i telefonie do Gabriela. Jej sielankowe myśli nie trwały jednak długo, ponieważ grupa rozkrzyczanych jak dzieci dorosłych mężczyzn ustawiła się niemalże w kolejce by się z nią przywitać. Wymusiła uśmiech i ściskała rękę każdemu po kolei, wpuszczając nazwiska jednym uchem, a wyrzucając je drugim…
Wojtek Szs… osoba o niewymawialnym nazwisku, potem jakiś Terry Wilshere… albo Walcott… Mesut… było tam też kilku francuskich piłkarzy, ich imiona były dla niej znacznie łatwiejsze do wymówienia i zapamiętania, gdyby tylko chciała je zapamiętać.
Z nieopisaną radością zajęła swoje miejsce pasażera w samochodzie. Czuła się co najmniej dziwnie siedząc po lewej stronie. Dziwne myśli typu „o mój boże, zaraz się rozbijemy, jedziemy pod prąd !!” nachodziły ją całą drogę do domu. Na szczęście nie było to daleko.
Natychmiast zabrała się za wypakowywanie swoich rzeczy. Kiedy już skończyła, rozsiadła się na łóżku i wybrała numer swojego ukochanego.
-Maleleine ma petite !! – usłyszała entuzjastyczny okrzyk w słuchawce, uśmiechnęła się od ucha do ucha…



*

To wszystko na dziś, wiem, że trochę krótko, ale jestem ciekawa czy znajdzie się w ogóle ktoś, kto zechce to przeczytać. Obiecuję, ze kolejny odcinek będzie dłuższy i nie taki suchy.

Pozdrawiam cieplutko !