niedziela, 19 stycznia 2014

7. dance with the devil .



Przeciągnął się leniwie na łóżku, zamknął oczy rozkoszując się porannym słońcem nieśmiało łaskoczącym go po policzkach. Rozejrzał się wokół i nagle przypomniał sobie w czyim łóżku się znajduje. Piękna poranna sceneria pękła niczym bańka mydlana, a na jej miejscu pojawiła się szara rzeczywistość, a promienie słońca nie wydawały się już tak ciepłe i krzepiące, zaczynały mu już nawet przeszkadzać. Wolałby, żeby padało. Po cichu przeklinając, zaczął zbierać z podłogi swoje porozrzucane ubrania, starając się jednocześnie nie obudzić wciąż smacznie śpiącej brunetki.
Znowu nie wyszło. Pobiegłeś do niej od razu po ucieczce z domu Maddie. I po co? Żeby znowu zrobić jej nadzieję?
Nie potrafił zrozumieć dlaczego wciąż to robi. Wykorzystuje ją, by zapełnić pustkę i zapomnieć o własnej głupocie czy może wciąż usiłuje wmówić sobie, że to ona jest tą jedyną.
I dlatego z podkulonym ogonem biegniesz do niej zawsze kiedy z inną ci nie wyjdzie?
Usiłował zagłuszyć cichy głosik w jego głowie. Czyżby to do tej pory czyste, bo nieużywane sumienie postanowiło udowodnić mu, że jednak je posiada?
-A teraz tak po prostu sobie wyjdziesz? Znowu. – odwrócił się w mgnieniu oka, by zobaczyć Marinę, siedzącą na łóżku, już całkowicie rozbudzoną i przyglądającą mu się  z pogardą.
-To nie tak…
-Właśnie, że TAK jest. Przybiegasz tutaj sobie, bawisz się mną, robisz, co wydaje ci się, że masz zrobić, a potem uciekasz.
-Marina…
-Nie, Marina, tylko tak. To boli Wojtek, to boli, kiedy patrzę na ciebie i wiem, że nie obchodzę cię nawet w najmniejszym szczególe. Robię z siebie idiotkę, tylko byś zwrócił na mnie uwagę, nie protestuję, kiedy przychodzisz bez zapowiedzi, nie protestuję kiedy znikasz z samego rana. I dobrze wiesz, że nie będę protestować, tylko dlatego, że wciąż wierzę, że któregoś dnia przyjdziesz i po prostu zostaniesz. A teraz postawmy sprawę jasno. Wyjdziesz z tego mieszkania i nigdy do niego nie wrócisz. A jeżeli kiedyś postanowisz jednak stanąć w moich drzwiach, stań w nich z pełnym przekonaniem, że tego chcesz i że już nie będziesz uciekał.
-Ale…
-Nie patrz tak na mnie. Musisz się nauczyć, że nie wszystko kręci się wokół ciebie. Ludzie, którzy cię otaczają też mają uczucia. JA mam uczucia. Więc z łaski swojej wynoś się stąd i pozwól mi ułożyć sobie życie.
-Przecież jesteśmy przyjaciółmi, Marina. Nie możesz…
-Byliśmy nimi… byliśmy nimi do momentu, w którym przekroczyliśmy granicę, a ja stałam się pocieszeniem po nieudanych romansach.
Nie odwróciła wzroku, całą siłę skupiła na zduszeniu w zarodku ochoty by się rozpłakać. On popatrzył na nią tylko przepraszającym wzrokiem, nic już nie powiedział, po prostu wyszedł.
A ona siedziała na łóżku jeszcze długo po tym, nie ruszając się nawet o milimetr. Czy było jej smutno? Oczywiście. Poczuła jednak  ulgę, jakby coś, co ciasno zaciskało się na jej sercu i rozumie nagle się rozluźniło, a ona wreszcie mogła odetchnąć pełnią wolności.
Zamyślony wsiadł do samochodu. Jego myśli były rozdarte, on sam czuł się rozdzierany na milion kawałeczków. Sam usiłował nie dopuścić do siebie myśli, że Marina nareszcie miała odwagę wypowiedzieć na głos to, z tego obydwoje zdawali sobie sprawę już od dłuższego czasu.
Dotarło już do ciebie, że jesteś dupkiem, Don Juanie, czy potrzebujesz jeszcze chwili?
Z całej siły uderzył pięścią w kierownicę, jednak fizyczny ból nie zagłuszył wyrzutów sumienia.
Prawda bolała, pogubił się, przekraczał granice, jedna po drugiej, krzywdził ludzi, wykorzystywał ich. Był zbyt zajęty dobrą zabawą.
A teraz wszystko odwraca się przeciwko tobie. Dobrze ci tak.
Nie był sobą podczas treningu, nie był sobą jadąc do domu, nie był sobą kładąc się spać. Nie potrafił się skupić. Czegoś mu brakowało.
Może rozumu?
-Jack, powiedz mi, czy ja naprawdę jestem aż takim dupkiem? – zapytał przyjaciela, siedząc obok niego na ziemi podczas ćwiczeń rozciągających.
-Jakbyś jeszcze tego nie zauważył…




Zaśmiewała się w niebogłosy z żartów Oliviera, jednocześnie usiłując ignorować ukradkowe spojrzenia Laurenta. Kiedy zobaczyła ich kilka godzin wcześniej na progu swojego mieszkania, stwierdziła, że jej prywatność nic już absolutnie dla nikogo nie znaczy. Po długich namowach pozwoliła się jednak zaprosić na późny lunch.
-Powinnam sobie wywiesić na drzwiach grafik z wyznaczonymi godzinami odwiedzin dla Kanonierów-zakomunikowała popijając piwo.
-Uwierz mi, rozważam to samo-mruknął Olivier, wspominając ciągłe wizyty Wojtka, Theo lub Jacka, rozpaczających po kolejnych nieudanych romansach. Czasem zastanawiał się czy to on i jego porady, czy może jego zawsze pełny barek tak przyciąga klubowych kolegów.
Czuła się komfortowo w takim towarzystwie, nie było tu Wojtka, Theo i Jacka śmiejących się czasem po cichu z jej akcentu, a czasem nieśmiało poprawiających jej błędy w wymowie, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Nienawidziła, kiedy ktoś ją poprawiał, a Wojtek zauważywszy to, świetnie się bawił, denerwując ją do granic możliwości.
Wyrzuciła z głowy Wojtka i spojrzała w stronę drugiego z jej towarzyszy. Że też wcześniej nigdy nie zwróciła na niego uwagi. Ostre rysy, niewinny uśmiech słodkiego dzieciaka, diabelski błysk błękitnych oczu. Zrobił na niej wrażenie.
-Chodźmy gdzieś indziej-zaproponowała dopijając drinka.
Niedługą chwilę później znajdowali się w jednym z większych klubów w centrum Londynu. Olivier z niemałym trudem wykręcił się od udziału w imprezie, tłumacząc się obowiązkami domowymi.
-Nuuda!- zawył Laurent, ostentacyjnie imitując ziewanie, co zostało skwitowane wyciągniętym w jego stronę środkowym palcem.
Koscielny nie ukrywał jednak, że taki obrót spraw jest mu na rękę.
W głębi ducha był wdzięczny losowi za oszczędzenie mu komedii z Jackiem i Theo skaczącymi wokół Maddie, którą traktowali niemalże jak księżniczkę i Wojtkiem rzucającym fochami na prawo i lewo gorzej niż najbardziej nawet marudna z jego byłych dziewczyn. Nieczęsto zdarza się widzieć Maddie bez tej cyrkowej obstawy. Szanował swoich kolegów, jednakże twierdził, że albo oszaleli na punkcie Francuzki, albo po prostu bali się trenera, próbując się mu przypodobać.
Maddie chwyciła go za rękę i pociągnęła go w stronę bawiących się ludzi. Nie mógł jej słyszeć, jednak mógł dokładnie wyobrazić sobie jak teraz śmieje się perliście, podskakując przez krótką chwilę jak dziecko cieszące się nową zabawką.
Dołączyła do wirującego w takt muzyki tłumu, niemalże zapominając o swoim towarzyszu, który jednak nie zapomniał o niej, pojawiając się u jej boku i podając jej kolejnego drinka.
-Chcesz mnie upić?
Uśmiechnął się łobuzerko i zignorował jej pytanie, nie sądził, by upijanie kogokolwiek było potrzebne. W końcu, która dziewczyna oparłaby się jego urokowi osobistemu? Czy to na trzeźwo, czy też nie. Zaśmiał się pod nosem, podziwiając jej płynne, kocie ruchy. Chwycił ją za rękę, przyciągając do siebie tak, że wylądowała w jego objęciach, umieścił dłonie na jej biodrach, zatracając się wraz z nią w zmysłowym tańcu.
Gorący oddech na jej karku przyprawił ją o gęsią skórkę. Na początku chciała się odsunąć i uciec, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że podoba jej się to. Brak ograniczeń, brak Gabriela.
Właśnie, brak Gabriela… Wyobraziła sobie jego, świetnie bawiącego się ze swoją nową miłością. Wzdrygnęła się z tłumionej złości, chciała się zemścić, na nim, lub na sobie samej z bliżej nieokreślonego powodu, poczuć się tak, jak on się czuł, znajdując sobie nową kochankę w zaledwie kilka dni.
Odrzuciła niepokój, zdecydowała. Od dziś to ona będzie się bawić tak, jakby miało nie być jutra, wykorzystywać i ranić.
Jej nagły błysk w oku, zaskoczył nawet jego. Do tej pory wydawała się raczej zagubioną, łagodną dziewczynką. Nim zdążył się otrząsnąć już czuł jej miękkie i ciepłe usta na swoich. Zaśmiał się cicho, przyciągając ja mocniej do siebie i zachłanniej wpijając się w jej wargi, na chwilę zapominając, że stoją po środku klubu przepełnionego ludźmi.
-Chodźmy stąd. – jego zachrypnięty głos i nierówny oddech, sprawiły, że kolana się pod nią ugięły, zdołała jednak posłać mu kolejne zalotne spojrzenie i uwodzicielski uśmiech, taka odpowiedź najwyraźniej mu odpowiadała. Złapał ją za rękę i wyprowadził z klubu, krótka podróż taksówką, elegancki hotel.
Podróż windą do ich apartamentu, jego dłonie, jego usta na jej szyi.
Nawet nie pamięta jak znalazła się w przestronnym pokoju z ogromnym łóżkiem, nie dbała o to. Całowała go ile sił, nie byli nawet w stanie przejść całego dystansu dzielącego ich od łóżka, posadził ją na drewnianym biurku, uprzednio zamaszystym ruchem ramienia zrzucając lampkę, telefon i kilka drobiazgów na ziemię.
Jego ręce błądziły po jej ciele, były już pod sukienką, która chwilę później wylądowała na ziemi. Jego usta i język pozostawiały mokre ślady na jej rozpalonej, drżącej z pożądania skórze.
Chwila upojnego zapomnienia.
Podobała mu się taka Maddie, wijąca się pod nim z rozkoszy, wbijająca paznokcie w jego plecy, szepcząca jego imię, krzycząca, by nie przestawał. Inna Maddie, nie ta zimna i poukładana, tylko gorąca i namiętna, doprowadzająca go do szaleństwa.
Chwycił ją za pośladki, uniósł i przeniósł na łóżko, gdzie z lubością patrzył na jej twarz, przygryzioną dolną wargę, oczy zamknięte z rozkoszy, kropelki potu na jej dekolcie.
-Och, Laurent… - mruknęła, kiedy ciężko dysząc opadł na nią, składając kilka pocałunków na jej szyi i ramieniu. Nie odpowiedział, uniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy i znów posłać jej jeden z tych kusicielskich uśmiechów.
Kolejny punkt na jego liście życzeń został „odhaczony”.  




*

Nie do końca tak miał ten odcinek wyglądać, ale jakoś tak wyszło, cóż. Sama nie wiem czy mi się podoba.
Tak czy inaczej, coś się przynajmniej zaczyna dziać.
A ja natomiast znajduję się w takim stanie psychicznym, że już prawie rozmawiam sama ze sobą *.* mój Boże, mam tyle do roboty, że od kilku dni postanawiam nic nie robić, poza załamywaniem rąk nad ogromem pracy...
Całuję i pozdrawiam.

sobota, 4 stycznia 2014

6. soon I'm gonna tell her that she's drivin' me crazy.


I tak mijały dni, tygodnie...
Nie jest łatwo tak po prostu zapomnieć o kimś, kto jeszcze tak nie dawno był twoją drugą połówką, o kimś, kto sprawił, że stałaś się najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Nie łatwo jest wybaczyć.
Nie, to nie o wybaczanie tutaj chodzi...
Obwiniała siebie. Może nie była wystarczająco dobra, by uszczęśliwić Gabriela? Może tamta kobieta daje mu więcej szczęścia?
Zaparzyła sobie kawy, w wielbionym przez Jacka ekspresie, który okazał się wymówką do tak częstych wizyt szalonego Brytyjczyka w jej domu. Zaśmiała się pod nosem, wspominając niemalże cotygodniowe wizyty Kanonierów. Podejrzewała wuja o uknucie spisku, mającego na celu regularne sprawdzanie, czy nie ma znów ochoty targnąć się na swoje życie. Prawda, myślała o tym, zaraz po uświadomieniu sobie, że straciła kogoś, kogo uważała za miłość swojego życia. Katowała się smutnymi romantycznymi filmami i książkami bez happy endu. Wolała spędzać sobotnie wieczory zawinięta w koc w swoim przytulnym salonie, zajadając lody i wypłakując morze łez. Masochistyczną przyjemność sprawiało jej rozrywanie wspólnych zdjęć, rozpamiętywanie najromantyczniejszych momentów jej związku, które w jej wyobraźni zazwyczaj kończyły się krwawą śmiercią Gabriela, to pod kołami autobusu, to z rąk bandytów. Czuła jak jej życie traci sens i kolory, a ona sama stacza się coraz głębiej w otchłań nieuchronnego szaleństwa. Tak, myślała nad skróceniem sobie męki i usunięciem się na zawsze z tego świata.
-Spróbuj tylko, a cię zabiję. Odkopię, ożywię i zabiję własnoręcznie. Oglądałem Supernatural, wiem jak to się robi! Chcesz, żebym skończył w więzieniu przez ciebie? - rzekł Jack pewnego dnia ze śmiertelnie poważną miną, popijając świeżo zaparzoną kawę z samego rana w skąpanej w jesiennym słońcu kuchni przy Upper Street.
Maddie, pokręciła jedynie głową zrezygnowana i porzuciła pomysł targnięcia się na swoje życie. Wyobraziła sobie biednego Jacka w zakładzie zamkniętym.
-Nie wybaczyłabym sobie zrujnowania twojej kariery.
-Tak lepiej. - uniósł tryumfalnie głowę i zaprezentował jej swój nienaganny uśmiech. -A teraz zbieraj swoje cztery litery, najwyższa pora, byś wyszła z tego mieszkania. Od jak dawna nie widziałaś słońca? Blada jesteś.
-Nigdzie nie idę. - ucięła krótko, po czym wyszła na balkon, by zapalić papierosa. Delikatne promienie słońca połaskotały jej twarz. Najwyższa pora cieszyć się z każdego słonecznego dnia, nie czeka ją ich tu zbyt wiele o tej porze roku. 
-Nie daj się prosić. Wojtek się stęsknił!
-Uważaj, bo uwierzę. Ostatnim razem kiedy go widziałam miałam wrażenie, że z chęcią dokończyłby za mnie moją nieudaną robotę z pozbawianiem się życia. 
-Och znasz go, nie należy do najsubtelniejszych osób. Nie lubi okazywać uczuć.
-Okazywać uczuć? Nie mówimy o rzucaniu się sobie w ramiona, zwyczaje ludzkie odruchy mam na myśli. On nie poznałby czegoś takiego jak uczucie, nawet, gdyby się o nie potknął. - skwitowała zasuwając skórzaną kurtkę i naciągając swoje ukochane czerwone trampki.
Jack przyglądał się jej, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu. Przyszedł do niej, przygotowany na kolejną porażkę, a ona bez zbędnych kłótni zgodziła się wyjść. Ta kobieta nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Najpierw barykaduje sie w domu, nie chce z nikim rozmawiać, a potem jak gdyby nigdy nic zmienia nastawienie i wybiega na zewnątrz cała w skowronkach. Czyżby cisza przed burzą? 
-Nie bądź taka wygodna. - zaśmiał się widząc, że dziewczyna kieruje się wprost do jego samochodu zaparkowanego niedaleko.
-Nie wiadomo kiedy znów trafi nam sie słoneczny dzień, więc bierzmy i jedzmy z tego wszyscy. - z uśmiechem wskazał na postój dla rowerów do wypożyczenia.
-Chcesz ze mną skończyć? Nie siedziałam na rowerze od dobrych dwóch lat. Nie wyjadę poza Upper Street. Zobaczysz, będziesz mnie ciągnął! - nie przestając rzucać wymyślnych epitetów w ojczystym języku, zdecydowała się w końcu wsiąść na rower.
-Gdzie jedziemy Skipper?
Nie usłyszała odpowiedzi, jednak zanim się obejrzała, Jack był już daleko, a ona spędziła dobrą chwilę próbując go dogonić. 
I tak oto minęła orzeźwiająca wycieczka. Uciekający ze śmiechem Jack, czerwona ze złości Maddie poprzysięgająca mu, że jak tylko go dogoni, będzie się modlił o bezbolesną śmierć. Kolejnych kilka minut spędziła na wymyślaniu najbrutalniejszych tortur, jakim mogłaby go poddać. Była tak zajęta, że nawet nie zauważyła, kiedy byli juz na China Town, a pod drzwiami ich ulubionej restauracji Jack i Wojtek pokładali się ze śmiechu.
-Wiesz, słychać się długo, długo zanim się pojawisz.-zakomunikował Wojtek, po czym obydwaj zaczęli śmiać się jeszcze bardziej, pokazując sobie nawzajem jej zaróżowione od wysiłku policzki i rozwiane włosy. Uspokoili się jednak odrobinę, kiedy uderzyła ich siła jej spojrzenia.
-Jack, wisisz mi obiad. 
-A ty drinka! - przeszła obok wciąż śmiejącego się Wojtka i bezceremonialnie potraktowała go łokciem w brzuch, aż ten stracił na chwilę dech, nie był jednak pewien czy to przez nią czy ze śmiechu. Tak czy inaczej przez nią.
-Oui, mademoiselle! Mon cherie! French Martini? Szampan? Wino? Cokolwiek mademoiselle sobie zażyczy! - wymamrotał Wojtek i powlókł się do wejścia w ślad za dziewczyną.
-Czuję sarkazm... - zakomunikował Jack kierując swój nos w stronę Wojtka.


-Co jest ze mną nie tak? Przecież ta wredna baba sprzedałaby mnie za paczkę papierosów, albo pozbyła się mnie tratując mnie w pogo podczas koncertu i upozorowała wypadek. Nie lubię jej. Znaczy, nie powinienem jej lubić. Ale ją lubię, tak trochę. 
-Możesz mi powiedzieć, o co tobie tak właściwie chodzi? - Olivier wyglądał już na znudzonego wywodami swojego klubowego kolegi, siedzącego właśnie na kanapie w jego salonie i zalewającego go swoimi smutkami. Czasem miał już dość tego, że większość kolegów traktowała go, jak prywatnego psychologa. Zaczynał poważnie myśleć nad pobieraniem opłat.
-No chodzi mi o to, że nie rozumiem.
-Ale czego?
-Sam już nie wiem, czego nie rozumiem. Ona mnie denerwuje, jest pyskata i wredna. Niestabilna emocjonalnie. 
-Więc po co się nią przejmujesz?
-Nie wiem. Chciałbym zrozumieć kobiety.
-Bracie, kobiety są po to, żeby je kochać, a nie rozumieć. Kilku już próbowało je zrozumieć, żaden dobrze nie skończył.
-A co, jeśli ona nie chce dac się kochać.
-To masz przejebane stary. Możesz spróbować kochać ją na siłę, ale to się nazywa gwałt i jest karalne. Druga opcja jest taka, że może uda ci się ją w sobie rozkochać.
-A co, jeśli jej niestabilność emocjonalna jest zaraźliwa? Obydwoje skończymy w wariatkowie. Muszę się napić... 
-To chyba najlepsze, co ci dziś przyszło do głowy.-mruknął Oli zaglądając do barku.

Dzwonek do drzwi zerwał ją na równe nogi. Zaplątała się w koc i z wielkim hukiem boleśnie upadła pod kanapę, wylewając na siebie resztkę herbaty. Wygrzebała się i spojrzała na zegar. Już prawie północ, kto składa komukolwiek wizyty o tej porze i to bez uprzedzenia. Stanęła po środku salonu, nie wiedząc co robić, z nieukrywanym strachem podniosła słuchawkę domofonu. 
-Maaddie.. wpuuść mniee... 
-Wojtek? 
-No proooszę, wpuuuść...
-Jesteś pijany! 
-Nie zostawiaj mnie tu samego... nie wiem jak wrócić do domu.
-Ale jakimś cudem wiedziałeś jak dojechać aż tutaj. - zważyła na szali za i przeciw wpuszczaniu doszczętnie pijanego, dwa razy większego od niej mężczyzny, o którym niewiele wiedziała. Mimo, że szala zatytułowana "PRZECIW" znacznie przeważyła, ona niepewnie nacisnęła przycisk.
-Wejdź.
Otworzyła mu drzwi, kiedy wreszcie udało mu się dotoczyć na górę. Gdy go zobaczyła uznała, że ktoś aż tak pijany, mimo że taki duży nie wydaje się być jakimkolwiek zagrożeniem. 
Może ewentualnie przygnieść cię i pomiażdżyć ci kości, kiedy zabraknie mu już sił by stać.
-Co ci się stało? - bezceremonialnie chwyciła go za ramię i z niemałym trudem posadziła go na kanapie, by po chwili podać mu szklankę wody, którą opróżnił niemalże jednym haustem.
-Piłem...-opowiedział próbując wyglądać trzeźwo.
-Żartujesz.-spojrzała na niego, po czym roześmiała. Szczerze się śmiała. Po raz pierwszy od tygodni. Już prawie zapomniała jak to się robi. Śmiała się i nie mogła przestać. Śmiała się z niego, potem śmiała się z tego, że się śmieje. Od tak dawna tego nie robiła. Rozbolały ją policzki, a ona nadal nie mogła przestać się śmiać.
-A ty paliłaś. Masz jeszcze?
Udało jej się wreszcie uspokoić. Postanowiła usiąść obok niego.
-Dasz radę jeszcze coś wypić?
-Jestem z Polski mademoiselle! Ja zawsze dam radę!-ledwie skończył zdanie, a w jego rękach wylądowało piwo.
-Wiesz, ładna jesteś.
-A ty pijany.-zaśmiała się.
-Ale jutro już nie będę, a ty nadal będziesz ładna... Mogę cię pocałować?
-Nie powinno sie pytać o takie rzeczy. Ale ja sie cieszę, że zapytałeś, bo zioniesz alkoholem na kilometr.-zaśmiała się, usiłując obrócić to w żart.
-A jutro będę mógł?
-Wojtek, na miłość boską.
-Kochaj mnie, proszę. Nikt mnie nie kocha...
-Chyba już pora iść spać, nie sądzisz? Zdecydowanie za dużo wypiłeś, nie wiesz co mówisz.
-Nie rozumiesz, prawda?
-Rozumiem, za dużo wypiłeś, a po alkoholu brakuje ci miłości, niektórzy tak mają.
-Tobie też brakuje miłości, prawda? 
-Nie.
-Ja będę cię kochał.
-Nie rób sobie kłopotu.
-Ale ja chcę! - Maddie wstała, podniosła koc z fotela i rzuciła w niego. Zniknęła na moment w sypialni i wróciła z poduszką, która również poleciała w jego kierunku.
-Dobranoc.
Obudził go deszcz uderzający miarowo w szybę i potworny ból głowy. Z niemałym trudem otworzył oczy i ujrzał przed sobą butelkę wody mineralnej, opróżnił ją na jednym oddechu. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
-Gdzie ja cholera jestem.-nagle wróciła mu pamięć-Kurwa...
Próbował sam siebie przekonać, że to się nie stało, jednak nie miał podstaw, by twierdzić, że to był tylko sen.
-Cholera...
Zerwał się z kanapy. Chwycił leżący w pobliżu notatnik i nabazgrał "PRZEPRASZAM", po czym uciekł z mieszkania.
-Oli, jestem idiotą...

*

Zostałam nominowana do nagrody zwanej LIEBSTER AWARD, więcej szczegółów tutaj ->> klik
Coś nie idzie mi pisanie ostatnimi czasy, ale jest to jedyna odskocznia od mojego napiętego grafiku, tak więc, wybaczcie mi te niewiele warte wypociny, ja po prostu muszę zrobić od czasu do czasu coś, co nie ma jakiegokolwiek związku z budownictwem i projektami domków jednorodzinnych..
I niech mi ktoś powie czy to ja jestem jakaś głupia czy coś jest nie tak z bloggerem? Dlaczego muszę się męczyć z kolorem tła czcionki? Wcześniej w ogóle sie nie musiałam tym martwić, a teraz nawet nie mogę go dopasować do koloru szablonu...

Pozdrawiam ciepło !