Przeciągnął
się leniwie na łóżku, zamknął oczy rozkoszując się porannym słońcem nieśmiało
łaskoczącym go po policzkach. Rozejrzał się wokół i nagle przypomniał sobie w
czyim łóżku się znajduje. Piękna poranna sceneria pękła niczym bańka mydlana, a
na jej miejscu pojawiła się szara rzeczywistość, a promienie słońca nie wydawały
się już tak ciepłe i krzepiące, zaczynały mu już nawet przeszkadzać. Wolałby,
żeby padało. Po cichu przeklinając, zaczął zbierać z podłogi swoje porozrzucane
ubrania, starając się jednocześnie nie obudzić wciąż smacznie śpiącej brunetki.
Znowu nie wyszło. Pobiegłeś do niej od razu po ucieczce z domu Maddie. I po co? Żeby znowu zrobić jej nadzieję?
Nie potrafił zrozumieć dlaczego wciąż to robi. Wykorzystuje ją, by zapełnić pustkę i zapomnieć o własnej głupocie czy może wciąż usiłuje wmówić sobie, że to ona jest tą jedyną.
I dlatego z podkulonym ogonem biegniesz do niej zawsze kiedy z inną ci nie wyjdzie?
Usiłował zagłuszyć cichy głosik w jego głowie. Czyżby to do tej pory czyste, bo nieużywane sumienie postanowiło udowodnić mu, że jednak je posiada?
-A teraz tak po prostu sobie wyjdziesz? Znowu. – odwrócił się w mgnieniu oka, by zobaczyć Marinę, siedzącą na łóżku, już całkowicie rozbudzoną i przyglądającą mu się z pogardą.
-To nie tak…
-Właśnie, że TAK jest. Przybiegasz tutaj sobie, bawisz się mną, robisz, co wydaje ci się, że masz zrobić, a potem uciekasz.
-Marina…
-Nie, Marina, tylko tak. To boli Wojtek, to boli, kiedy patrzę na ciebie i wiem, że nie obchodzę cię nawet w najmniejszym szczególe. Robię z siebie idiotkę, tylko byś zwrócił na mnie uwagę, nie protestuję, kiedy przychodzisz bez zapowiedzi, nie protestuję kiedy znikasz z samego rana. I dobrze wiesz, że nie będę protestować, tylko dlatego, że wciąż wierzę, że któregoś dnia przyjdziesz i po prostu zostaniesz. A teraz postawmy sprawę jasno. Wyjdziesz z tego mieszkania i nigdy do niego nie wrócisz. A jeżeli kiedyś postanowisz jednak stanąć w moich drzwiach, stań w nich z pełnym przekonaniem, że tego chcesz i że już nie będziesz uciekał.
-Ale…
-Nie patrz tak na mnie. Musisz się nauczyć, że nie wszystko kręci się wokół ciebie. Ludzie, którzy cię otaczają też mają uczucia. JA mam uczucia. Więc z łaski swojej wynoś się stąd i pozwól mi ułożyć sobie życie.
-Przecież jesteśmy przyjaciółmi, Marina. Nie możesz…
-Byliśmy nimi… byliśmy nimi do momentu, w którym przekroczyliśmy granicę, a ja stałam się pocieszeniem po nieudanych romansach.
Nie odwróciła wzroku, całą siłę skupiła na zduszeniu w zarodku ochoty by się rozpłakać. On popatrzył na nią tylko przepraszającym wzrokiem, nic już nie powiedział, po prostu wyszedł.
A ona siedziała na łóżku jeszcze długo po tym, nie ruszając się nawet o milimetr. Czy było jej smutno? Oczywiście. Poczuła jednak ulgę, jakby coś, co ciasno zaciskało się na jej sercu i rozumie nagle się rozluźniło, a ona wreszcie mogła odetchnąć pełnią wolności.
Zamyślony wsiadł do samochodu. Jego myśli były rozdarte, on sam czuł się rozdzierany na milion kawałeczków. Sam usiłował nie dopuścić do siebie myśli, że Marina nareszcie miała odwagę wypowiedzieć na głos to, z tego obydwoje zdawali sobie sprawę już od dłuższego czasu.
Dotarło już do ciebie, że jesteś dupkiem, Don Juanie, czy potrzebujesz jeszcze chwili?
Z całej siły uderzył pięścią w kierownicę, jednak fizyczny ból nie zagłuszył wyrzutów sumienia.
Prawda bolała, pogubił się, przekraczał granice, jedna po drugiej, krzywdził ludzi, wykorzystywał ich. Był zbyt zajęty dobrą zabawą.
A teraz wszystko odwraca się przeciwko tobie. Dobrze ci tak.
Nie był sobą podczas treningu, nie był sobą jadąc do domu, nie był sobą kładąc się spać. Nie potrafił się skupić. Czegoś mu brakowało.
Może rozumu?
-Jack, powiedz mi, czy ja naprawdę jestem aż takim dupkiem? – zapytał przyjaciela, siedząc obok niego na ziemi podczas ćwiczeń rozciągających.
-Jakbyś jeszcze tego nie zauważył…
Znowu nie wyszło. Pobiegłeś do niej od razu po ucieczce z domu Maddie. I po co? Żeby znowu zrobić jej nadzieję?
Nie potrafił zrozumieć dlaczego wciąż to robi. Wykorzystuje ją, by zapełnić pustkę i zapomnieć o własnej głupocie czy może wciąż usiłuje wmówić sobie, że to ona jest tą jedyną.
I dlatego z podkulonym ogonem biegniesz do niej zawsze kiedy z inną ci nie wyjdzie?
Usiłował zagłuszyć cichy głosik w jego głowie. Czyżby to do tej pory czyste, bo nieużywane sumienie postanowiło udowodnić mu, że jednak je posiada?
-A teraz tak po prostu sobie wyjdziesz? Znowu. – odwrócił się w mgnieniu oka, by zobaczyć Marinę, siedzącą na łóżku, już całkowicie rozbudzoną i przyglądającą mu się z pogardą.
-To nie tak…
-Właśnie, że TAK jest. Przybiegasz tutaj sobie, bawisz się mną, robisz, co wydaje ci się, że masz zrobić, a potem uciekasz.
-Marina…
-Nie, Marina, tylko tak. To boli Wojtek, to boli, kiedy patrzę na ciebie i wiem, że nie obchodzę cię nawet w najmniejszym szczególe. Robię z siebie idiotkę, tylko byś zwrócił na mnie uwagę, nie protestuję, kiedy przychodzisz bez zapowiedzi, nie protestuję kiedy znikasz z samego rana. I dobrze wiesz, że nie będę protestować, tylko dlatego, że wciąż wierzę, że któregoś dnia przyjdziesz i po prostu zostaniesz. A teraz postawmy sprawę jasno. Wyjdziesz z tego mieszkania i nigdy do niego nie wrócisz. A jeżeli kiedyś postanowisz jednak stanąć w moich drzwiach, stań w nich z pełnym przekonaniem, że tego chcesz i że już nie będziesz uciekał.
-Ale…
-Nie patrz tak na mnie. Musisz się nauczyć, że nie wszystko kręci się wokół ciebie. Ludzie, którzy cię otaczają też mają uczucia. JA mam uczucia. Więc z łaski swojej wynoś się stąd i pozwól mi ułożyć sobie życie.
-Przecież jesteśmy przyjaciółmi, Marina. Nie możesz…
-Byliśmy nimi… byliśmy nimi do momentu, w którym przekroczyliśmy granicę, a ja stałam się pocieszeniem po nieudanych romansach.
Nie odwróciła wzroku, całą siłę skupiła na zduszeniu w zarodku ochoty by się rozpłakać. On popatrzył na nią tylko przepraszającym wzrokiem, nic już nie powiedział, po prostu wyszedł.
A ona siedziała na łóżku jeszcze długo po tym, nie ruszając się nawet o milimetr. Czy było jej smutno? Oczywiście. Poczuła jednak ulgę, jakby coś, co ciasno zaciskało się na jej sercu i rozumie nagle się rozluźniło, a ona wreszcie mogła odetchnąć pełnią wolności.
Zamyślony wsiadł do samochodu. Jego myśli były rozdarte, on sam czuł się rozdzierany na milion kawałeczków. Sam usiłował nie dopuścić do siebie myśli, że Marina nareszcie miała odwagę wypowiedzieć na głos to, z tego obydwoje zdawali sobie sprawę już od dłuższego czasu.
Dotarło już do ciebie, że jesteś dupkiem, Don Juanie, czy potrzebujesz jeszcze chwili?
Z całej siły uderzył pięścią w kierownicę, jednak fizyczny ból nie zagłuszył wyrzutów sumienia.
Prawda bolała, pogubił się, przekraczał granice, jedna po drugiej, krzywdził ludzi, wykorzystywał ich. Był zbyt zajęty dobrą zabawą.
A teraz wszystko odwraca się przeciwko tobie. Dobrze ci tak.
Nie był sobą podczas treningu, nie był sobą jadąc do domu, nie był sobą kładąc się spać. Nie potrafił się skupić. Czegoś mu brakowało.
Może rozumu?
-Jack, powiedz mi, czy ja naprawdę jestem aż takim dupkiem? – zapytał przyjaciela, siedząc obok niego na ziemi podczas ćwiczeń rozciągających.
-Jakbyś jeszcze tego nie zauważył…
Zaśmiewała
się w niebogłosy z żartów Oliviera, jednocześnie usiłując ignorować ukradkowe
spojrzenia Laurenta. Kiedy zobaczyła ich kilka godzin wcześniej na progu
swojego mieszkania, stwierdziła, że jej prywatność nic już absolutnie dla
nikogo nie znaczy. Po długich namowach pozwoliła się jednak zaprosić na późny
lunch.
-Powinnam sobie wywiesić na drzwiach grafik z wyznaczonymi godzinami odwiedzin dla Kanonierów-zakomunikowała popijając piwo.
-Uwierz mi, rozważam to samo-mruknął Olivier, wspominając ciągłe wizyty Wojtka, Theo lub Jacka, rozpaczających po kolejnych nieudanych romansach. Czasem zastanawiał się czy to on i jego porady, czy może jego zawsze pełny barek tak przyciąga klubowych kolegów.
Czuła się komfortowo w takim towarzystwie, nie było tu Wojtka, Theo i Jacka śmiejących się czasem po cichu z jej akcentu, a czasem nieśmiało poprawiających jej błędy w wymowie, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Nienawidziła, kiedy ktoś ją poprawiał, a Wojtek zauważywszy to, świetnie się bawił, denerwując ją do granic możliwości.
Wyrzuciła z głowy Wojtka i spojrzała w stronę drugiego z jej towarzyszy. Że też wcześniej nigdy nie zwróciła na niego uwagi. Ostre rysy, niewinny uśmiech słodkiego dzieciaka, diabelski błysk błękitnych oczu. Zrobił na niej wrażenie.
-Chodźmy gdzieś indziej-zaproponowała dopijając drinka.
Niedługą chwilę później znajdowali się w jednym z większych klubów w centrum Londynu. Olivier z niemałym trudem wykręcił się od udziału w imprezie, tłumacząc się obowiązkami domowymi.
-Nuuda!- zawył Laurent, ostentacyjnie imitując ziewanie, co zostało skwitowane wyciągniętym w jego stronę środkowym palcem.
Koscielny nie ukrywał jednak, że taki obrót spraw jest mu na rękę.
W głębi ducha był wdzięczny losowi za oszczędzenie mu komedii z Jackiem i Theo skaczącymi wokół Maddie, którą traktowali niemalże jak księżniczkę i Wojtkiem rzucającym fochami na prawo i lewo gorzej niż najbardziej nawet marudna z jego byłych dziewczyn. Nieczęsto zdarza się widzieć Maddie bez tej cyrkowej obstawy. Szanował swoich kolegów, jednakże twierdził, że albo oszaleli na punkcie Francuzki, albo po prostu bali się trenera, próbując się mu przypodobać.
Maddie chwyciła go za rękę i pociągnęła go w stronę bawiących się ludzi. Nie mógł jej słyszeć, jednak mógł dokładnie wyobrazić sobie jak teraz śmieje się perliście, podskakując przez krótką chwilę jak dziecko cieszące się nową zabawką.
Dołączyła do wirującego w takt muzyki tłumu, niemalże zapominając o swoim towarzyszu, który jednak nie zapomniał o niej, pojawiając się u jej boku i podając jej kolejnego drinka.
-Chcesz mnie upić?
Uśmiechnął się łobuzerko i zignorował jej pytanie, nie sądził, by upijanie kogokolwiek było potrzebne. W końcu, która dziewczyna oparłaby się jego urokowi osobistemu? Czy to na trzeźwo, czy też nie. Zaśmiał się pod nosem, podziwiając jej płynne, kocie ruchy. Chwycił ją za rękę, przyciągając do siebie tak, że wylądowała w jego objęciach, umieścił dłonie na jej biodrach, zatracając się wraz z nią w zmysłowym tańcu.
Gorący oddech na jej karku przyprawił ją o gęsią skórkę. Na początku chciała się odsunąć i uciec, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że podoba jej się to. Brak ograniczeń, brak Gabriela.
Właśnie, brak Gabriela… Wyobraziła sobie jego, świetnie bawiącego się ze swoją nową miłością. Wzdrygnęła się z tłumionej złości, chciała się zemścić, na nim, lub na sobie samej z bliżej nieokreślonego powodu, poczuć się tak, jak on się czuł, znajdując sobie nową kochankę w zaledwie kilka dni.
Odrzuciła niepokój, zdecydowała. Od dziś to ona będzie się bawić tak, jakby miało nie być jutra, wykorzystywać i ranić.
Jej nagły błysk w oku, zaskoczył nawet jego. Do tej pory wydawała się raczej zagubioną, łagodną dziewczynką. Nim zdążył się otrząsnąć już czuł jej miękkie i ciepłe usta na swoich. Zaśmiał się cicho, przyciągając ja mocniej do siebie i zachłanniej wpijając się w jej wargi, na chwilę zapominając, że stoją po środku klubu przepełnionego ludźmi.
-Chodźmy stąd. – jego zachrypnięty głos i nierówny oddech, sprawiły, że kolana się pod nią ugięły, zdołała jednak posłać mu kolejne zalotne spojrzenie i uwodzicielski uśmiech, taka odpowiedź najwyraźniej mu odpowiadała. Złapał ją za rękę i wyprowadził z klubu, krótka podróż taksówką, elegancki hotel.
Podróż windą do ich apartamentu, jego dłonie, jego usta na jej szyi.
Nawet nie pamięta jak znalazła się w przestronnym pokoju z ogromnym łóżkiem, nie dbała o to. Całowała go ile sił, nie byli nawet w stanie przejść całego dystansu dzielącego ich od łóżka, posadził ją na drewnianym biurku, uprzednio zamaszystym ruchem ramienia zrzucając lampkę, telefon i kilka drobiazgów na ziemię.
Jego ręce błądziły po jej ciele, były już pod sukienką, która chwilę później wylądowała na ziemi. Jego usta i język pozostawiały mokre ślady na jej rozpalonej, drżącej z pożądania skórze.
Chwila upojnego zapomnienia.
Podobała mu się taka Maddie, wijąca się pod nim z rozkoszy, wbijająca paznokcie w jego plecy, szepcząca jego imię, krzycząca, by nie przestawał. Inna Maddie, nie ta zimna i poukładana, tylko gorąca i namiętna, doprowadzająca go do szaleństwa.
Chwycił ją za pośladki, uniósł i przeniósł na łóżko, gdzie z lubością patrzył na jej twarz, przygryzioną dolną wargę, oczy zamknięte z rozkoszy, kropelki potu na jej dekolcie.
-Och, Laurent… - mruknęła, kiedy ciężko dysząc opadł na nią, składając kilka pocałunków na jej szyi i ramieniu. Nie odpowiedział, uniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy i znów posłać jej jeden z tych kusicielskich uśmiechów.
Kolejny punkt na jego liście życzeń został „odhaczony”.
-Powinnam sobie wywiesić na drzwiach grafik z wyznaczonymi godzinami odwiedzin dla Kanonierów-zakomunikowała popijając piwo.
-Uwierz mi, rozważam to samo-mruknął Olivier, wspominając ciągłe wizyty Wojtka, Theo lub Jacka, rozpaczających po kolejnych nieudanych romansach. Czasem zastanawiał się czy to on i jego porady, czy może jego zawsze pełny barek tak przyciąga klubowych kolegów.
Czuła się komfortowo w takim towarzystwie, nie było tu Wojtka, Theo i Jacka śmiejących się czasem po cichu z jej akcentu, a czasem nieśmiało poprawiających jej błędy w wymowie, co doprowadzało ją do szewskiej pasji. Nienawidziła, kiedy ktoś ją poprawiał, a Wojtek zauważywszy to, świetnie się bawił, denerwując ją do granic możliwości.
Wyrzuciła z głowy Wojtka i spojrzała w stronę drugiego z jej towarzyszy. Że też wcześniej nigdy nie zwróciła na niego uwagi. Ostre rysy, niewinny uśmiech słodkiego dzieciaka, diabelski błysk błękitnych oczu. Zrobił na niej wrażenie.
-Chodźmy gdzieś indziej-zaproponowała dopijając drinka.
Niedługą chwilę później znajdowali się w jednym z większych klubów w centrum Londynu. Olivier z niemałym trudem wykręcił się od udziału w imprezie, tłumacząc się obowiązkami domowymi.
-Nuuda!- zawył Laurent, ostentacyjnie imitując ziewanie, co zostało skwitowane wyciągniętym w jego stronę środkowym palcem.
Koscielny nie ukrywał jednak, że taki obrót spraw jest mu na rękę.
W głębi ducha był wdzięczny losowi za oszczędzenie mu komedii z Jackiem i Theo skaczącymi wokół Maddie, którą traktowali niemalże jak księżniczkę i Wojtkiem rzucającym fochami na prawo i lewo gorzej niż najbardziej nawet marudna z jego byłych dziewczyn. Nieczęsto zdarza się widzieć Maddie bez tej cyrkowej obstawy. Szanował swoich kolegów, jednakże twierdził, że albo oszaleli na punkcie Francuzki, albo po prostu bali się trenera, próbując się mu przypodobać.
Maddie chwyciła go za rękę i pociągnęła go w stronę bawiących się ludzi. Nie mógł jej słyszeć, jednak mógł dokładnie wyobrazić sobie jak teraz śmieje się perliście, podskakując przez krótką chwilę jak dziecko cieszące się nową zabawką.
Dołączyła do wirującego w takt muzyki tłumu, niemalże zapominając o swoim towarzyszu, który jednak nie zapomniał o niej, pojawiając się u jej boku i podając jej kolejnego drinka.
-Chcesz mnie upić?
Uśmiechnął się łobuzerko i zignorował jej pytanie, nie sądził, by upijanie kogokolwiek było potrzebne. W końcu, która dziewczyna oparłaby się jego urokowi osobistemu? Czy to na trzeźwo, czy też nie. Zaśmiał się pod nosem, podziwiając jej płynne, kocie ruchy. Chwycił ją za rękę, przyciągając do siebie tak, że wylądowała w jego objęciach, umieścił dłonie na jej biodrach, zatracając się wraz z nią w zmysłowym tańcu.
Gorący oddech na jej karku przyprawił ją o gęsią skórkę. Na początku chciała się odsunąć i uciec, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że podoba jej się to. Brak ograniczeń, brak Gabriela.
Właśnie, brak Gabriela… Wyobraziła sobie jego, świetnie bawiącego się ze swoją nową miłością. Wzdrygnęła się z tłumionej złości, chciała się zemścić, na nim, lub na sobie samej z bliżej nieokreślonego powodu, poczuć się tak, jak on się czuł, znajdując sobie nową kochankę w zaledwie kilka dni.
Odrzuciła niepokój, zdecydowała. Od dziś to ona będzie się bawić tak, jakby miało nie być jutra, wykorzystywać i ranić.
Jej nagły błysk w oku, zaskoczył nawet jego. Do tej pory wydawała się raczej zagubioną, łagodną dziewczynką. Nim zdążył się otrząsnąć już czuł jej miękkie i ciepłe usta na swoich. Zaśmiał się cicho, przyciągając ja mocniej do siebie i zachłanniej wpijając się w jej wargi, na chwilę zapominając, że stoją po środku klubu przepełnionego ludźmi.
-Chodźmy stąd. – jego zachrypnięty głos i nierówny oddech, sprawiły, że kolana się pod nią ugięły, zdołała jednak posłać mu kolejne zalotne spojrzenie i uwodzicielski uśmiech, taka odpowiedź najwyraźniej mu odpowiadała. Złapał ją za rękę i wyprowadził z klubu, krótka podróż taksówką, elegancki hotel.
Podróż windą do ich apartamentu, jego dłonie, jego usta na jej szyi.
Nawet nie pamięta jak znalazła się w przestronnym pokoju z ogromnym łóżkiem, nie dbała o to. Całowała go ile sił, nie byli nawet w stanie przejść całego dystansu dzielącego ich od łóżka, posadził ją na drewnianym biurku, uprzednio zamaszystym ruchem ramienia zrzucając lampkę, telefon i kilka drobiazgów na ziemię.
Jego ręce błądziły po jej ciele, były już pod sukienką, która chwilę później wylądowała na ziemi. Jego usta i język pozostawiały mokre ślady na jej rozpalonej, drżącej z pożądania skórze.
Chwila upojnego zapomnienia.
Podobała mu się taka Maddie, wijąca się pod nim z rozkoszy, wbijająca paznokcie w jego plecy, szepcząca jego imię, krzycząca, by nie przestawał. Inna Maddie, nie ta zimna i poukładana, tylko gorąca i namiętna, doprowadzająca go do szaleństwa.
Chwycił ją za pośladki, uniósł i przeniósł na łóżko, gdzie z lubością patrzył na jej twarz, przygryzioną dolną wargę, oczy zamknięte z rozkoszy, kropelki potu na jej dekolcie.
-Och, Laurent… - mruknęła, kiedy ciężko dysząc opadł na nią, składając kilka pocałunków na jej szyi i ramieniu. Nie odpowiedział, uniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy i znów posłać jej jeden z tych kusicielskich uśmiechów.
Kolejny punkt na jego liście życzeń został „odhaczony”.
*
Nie do końca
tak miał ten odcinek wyglądać, ale jakoś tak wyszło, cóż. Sama nie wiem czy mi
się podoba.
Tak czy inaczej, coś się przynajmniej zaczyna dziać.
A ja natomiast znajduję się w takim stanie psychicznym, że już prawie rozmawiam sama ze sobą *.* mój Boże, mam tyle do roboty, że od kilku dni postanawiam nic nie robić, poza załamywaniem rąk nad ogromem pracy...
Całuję i pozdrawiam.
Tak czy inaczej, coś się przynajmniej zaczyna dziać.
A ja natomiast znajduję się w takim stanie psychicznym, że już prawie rozmawiam sama ze sobą *.* mój Boże, mam tyle do roboty, że od kilku dni postanawiam nic nie robić, poza załamywaniem rąk nad ogromem pracy...
Całuję i pozdrawiam.
Ja przeczytałam, ale skomentuję dopiero jak przetrwam ten tydzień. O ile przetrwam. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTrochę mi to dłużej zeszło. Miał być tydzień, a jest... nawet nie chce mi się liczyć, ale przepraszam.
UsuńKto by pomyślał, że Lolo taki może być? Cóż, przedstawiłaś go zupełnie inaczej niż osobiście go sobie wyobrażam i dzięki temu otwarłaś kolejną furtkę w mojej głowie. Taki Lolo całkiem mi odpowiada. Ciekawe, jak na taki rozwój sytuacji zareaguje Wojtek, bo mniemam, że prędzej, czy później się dowie. I zastanawiam się też, jak postrzegać będzie świat Maddie po tej nocy. Tyle pytań. Ale to dobrze. Czekam na więcej. :)
Ajć, ten Wojtuś. Dobrze, że Marina mu w końcu wszystko wygarnęła. Oby to jakoś pozytywnie na niego wpłynęło.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Maddie, to coż... Zaskoczyłaś mnie.
Czekam na kolejną część. ;))
no i jestem wreszcie. ;)
OdpowiedzUsuńah, Szczęsny rzeczywiście okazał się dupkiem. dobrze, że wreszcie zaczął zdawać sobie z tego sprawe i, że wreszcie ktoś mu uświadomił, że uczuciami innych nie należy sie bawić. szkoda mi Mariny ze względu na to, że Szczęsny traktował ją tylko jako pocieszenie po nieudanych podbojach. dziewczyna zasługuje na więcej. swoją drogą jej życie na pewno teraz sie polepszy bo w jakimś sensie bramkarz był dla niej ciężarem przykutym do jej serca.
co do Maddie.. no zaskoczyła mnie, tyle w temacie. zastanawiam sie czy ta zmiana to jej decyzja czy jednak miał w tym udział alkohol. nie wiem dlaczego, ale jakoś łatwiej "ocenić" mi Wojtka. może dlatego, że jest facetem. ;p
ogólniej już rzecz biorąc to należysz do tego typu osób, które w interesujący sposób przedstawiają swoje postacie. bardzo przyjemnie sie to czyta. ;)
nie wiem czy wcześniej wspominałam, ale ja też prowadze bloga o Wojtku, no dobra, właściwie dopiero zaczynam, także jeśli zechciałabyś zajrzeć to zapraszam sandra-wojtek-i-ja.bligspot.com
czekam na kolejny, pozdrawiam.
Huh, no i jestem, przeczytałam. Oczywiście ciągle ktoś musiał mi przerywać, ale dałam radę ;) Nie ukrywam, że to nie do końca moje klimaty, to pierwsze takie opowiadanie jakie przeczytałam, ale mogę śmiało powiedzieć, że mi się podoba.
OdpowiedzUsuńSpodobał mi się twój styl pisania, polubiłam główną bohaterkę, więc na sto procent zostanę na dłużej :)
Pozdrawiam i życzę weny oraz czasu na pisanie, bo z tym drugim różnie bywa.
Przepraszam, miałam być wcześniej, ale miałam zbyt dużo na głowie, jednak już jestem.
OdpowiedzUsuńNie przepadam za opowiadaniami obyczajowymi, musi być dobrze napisane i ciekawe, żebym została na dłużej. Twoje spodobało mi się, ponieważ grafika jest super, piszesz prosto, ale bardzo dobrze. Historia zapowiada się ciekawie, chociaż zapowiada to mało powiedziane, bo to już 7 rozdział. W każdym razie czytam dalej.
Wojtek zachowuje się jak dzieciak, ale to w końcu facet. Zaś Maddie no cóż w sumie nie dziwie jej się, aczkolwiek myślę, że alkohol miał w tym swój udział.
W końcu dotarłam do 7 rozdziału :D I muszę przyznać, że podoba mi się główna bohaterka, ma charakter i nie jest przesłodzona. W końcówce trochę ją poniosło, myślę - tak jak Katherine, że nieco pomógł jej w tym alkohol. Oby tylko nie wyszedł z tego jakiś dramat :) A Wojtek - typowy facet, który momentami zachowuje się jak duże dziecko - ale za to ich kochamy :) Jakoś nie przepadam za Mariną, ale miała rację wygarniając mu wszystko - może chłopak się w końcu opamięta. Pozdrawiam i proszę poinformuj mnie o kolejnej części :)
OdpowiedzUsuń