I tak mijały dni, tygodnie...
Nie jest łatwo tak po prostu zapomnieć o kimś, kto jeszcze
tak nie dawno był twoją drugą połówką, o kimś, kto sprawił, że stałaś się
najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Nie łatwo jest wybaczyć.
Nie, to nie o wybaczanie tutaj chodzi...
Obwiniała siebie. Może nie była wystarczająco dobra, by
uszczęśliwić Gabriela? Może tamta kobieta daje mu więcej szczęścia?
Zaparzyła sobie kawy, w wielbionym przez Jacka ekspresie,
który okazał się wymówką do tak częstych wizyt szalonego Brytyjczyka w jej
domu. Zaśmiała się pod nosem, wspominając niemalże cotygodniowe wizyty
Kanonierów. Podejrzewała wuja o uknucie spisku, mającego na celu regularne
sprawdzanie, czy nie ma znów ochoty targnąć się na swoje życie. Prawda, myślała
o tym, zaraz po uświadomieniu sobie, że straciła kogoś, kogo uważała za miłość
swojego życia. Katowała się smutnymi romantycznymi filmami i książkami bez
happy endu. Wolała spędzać sobotnie wieczory zawinięta w koc w swoim przytulnym
salonie, zajadając lody i wypłakując morze łez. Masochistyczną przyjemność
sprawiało jej rozrywanie wspólnych zdjęć, rozpamiętywanie najromantyczniejszych
momentów jej związku, które w jej wyobraźni zazwyczaj kończyły się krwawą
śmiercią Gabriela, to pod kołami autobusu, to z rąk bandytów. Czuła jak jej
życie traci sens i kolory, a ona sama stacza się coraz głębiej w otchłań
nieuchronnego szaleństwa. Tak, myślała nad skróceniem sobie męki i usunięciem
się na zawsze z tego świata.
-Spróbuj tylko, a cię zabiję. Odkopię, ożywię i zabiję
własnoręcznie. Oglądałem Supernatural, wiem jak to się robi! Chcesz, żebym
skończył w więzieniu przez ciebie? - rzekł Jack pewnego dnia ze śmiertelnie
poważną miną, popijając świeżo zaparzoną kawę z samego rana w skąpanej w
jesiennym słońcu kuchni przy Upper Street.
Maddie, pokręciła jedynie głową zrezygnowana i porzuciła
pomysł targnięcia się na swoje życie. Wyobraziła sobie biednego Jacka w
zakładzie zamkniętym.
-Nie wybaczyłabym sobie zrujnowania twojej kariery.
-Tak lepiej. - uniósł tryumfalnie głowę i zaprezentował jej
swój nienaganny uśmiech. -A teraz zbieraj swoje cztery litery, najwyższa pora,
byś wyszła z tego mieszkania. Od jak dawna nie widziałaś słońca? Blada jesteś.
-Nigdzie nie idę. - ucięła krótko, po czym wyszła na balkon,
by zapalić papierosa. Delikatne promienie słońca połaskotały jej twarz.
Najwyższa pora cieszyć się z każdego słonecznego dnia, nie czeka ją ich tu zbyt
wiele o tej porze roku.
-Nie daj się prosić. Wojtek się stęsknił!
-Uważaj, bo uwierzę. Ostatnim razem kiedy go widziałam miałam
wrażenie, że z chęcią dokończyłby za mnie moją nieudaną robotę z pozbawianiem
się życia.
-Och znasz go, nie należy do najsubtelniejszych osób. Nie
lubi okazywać uczuć.
-Okazywać uczuć? Nie mówimy o rzucaniu się sobie w ramiona,
zwyczaje ludzkie odruchy mam na myśli. On nie poznałby czegoś takiego jak
uczucie, nawet, gdyby się o nie potknął. - skwitowała zasuwając skórzaną kurtkę
i naciągając swoje ukochane czerwone trampki.
Jack przyglądał się jej, jak gdyby widział ją po raz pierwszy
w życiu. Przyszedł do niej, przygotowany na kolejną porażkę, a ona bez zbędnych
kłótni zgodziła się wyjść. Ta kobieta nigdy nie przestanie go zaskakiwać.
Najpierw barykaduje sie w domu, nie chce z nikim rozmawiać, a potem jak gdyby
nigdy nic zmienia nastawienie i wybiega na zewnątrz cała w skowronkach. Czyżby
cisza przed burzą?
-Nie bądź taka wygodna. - zaśmiał się widząc, że dziewczyna
kieruje się wprost do jego samochodu zaparkowanego niedaleko.
-Nie wiadomo kiedy znów trafi nam sie słoneczny dzień, więc
bierzmy i jedzmy z tego wszyscy. - z uśmiechem wskazał na postój dla rowerów do
wypożyczenia.
-Chcesz ze mną skończyć? Nie siedziałam na rowerze od dobrych
dwóch lat. Nie wyjadę poza Upper Street. Zobaczysz, będziesz mnie ciągnął! -
nie przestając rzucać wymyślnych epitetów w ojczystym języku, zdecydowała się w
końcu wsiąść na rower.
-Gdzie jedziemy Skipper?
Nie usłyszała odpowiedzi, jednak zanim się obejrzała, Jack
był już daleko, a ona spędziła dobrą chwilę próbując go dogonić.
I tak oto minęła orzeźwiająca wycieczka. Uciekający ze
śmiechem Jack, czerwona ze złości Maddie poprzysięgająca mu, że jak tylko go
dogoni, będzie się modlił o bezbolesną śmierć. Kolejnych kilka minut spędziła
na wymyślaniu najbrutalniejszych tortur, jakim mogłaby go poddać. Była tak
zajęta, że nawet nie zauważyła, kiedy byli juz na China Town, a pod drzwiami
ich ulubionej restauracji Jack i Wojtek pokładali się ze śmiechu.
-Wiesz, słychać się długo, długo zanim się
pojawisz.-zakomunikował Wojtek, po czym obydwaj zaczęli śmiać się jeszcze
bardziej, pokazując sobie nawzajem jej zaróżowione od wysiłku policzki i
rozwiane włosy. Uspokoili się jednak odrobinę, kiedy uderzyła ich siła jej
spojrzenia.
-Jack, wisisz mi obiad.
-A ty drinka! - przeszła obok wciąż śmiejącego się Wojtka i
bezceremonialnie potraktowała go łokciem w brzuch, aż ten stracił na chwilę
dech, nie był jednak pewien czy to przez nią czy ze śmiechu. Tak czy inaczej
przez nią.
-Oui, mademoiselle! Mon cherie! French Martini? Szampan?
Wino? Cokolwiek mademoiselle sobie zażyczy! - wymamrotał Wojtek i powlókł się
do wejścia w ślad za dziewczyną.
-Czuję sarkazm... - zakomunikował Jack kierując swój nos w
stronę Wojtka.
-Co jest ze mną nie tak? Przecież ta wredna baba sprzedałaby
mnie za paczkę papierosów, albo pozbyła się mnie tratując mnie w pogo podczas
koncertu i upozorowała wypadek. Nie lubię jej. Znaczy, nie powinienem jej
lubić. Ale ją lubię, tak trochę.
-Możesz mi powiedzieć, o co tobie tak właściwie chodzi? -
Olivier wyglądał już na znudzonego wywodami swojego klubowego kolegi,
siedzącego właśnie na kanapie w jego salonie i zalewającego go swoimi smutkami.
Czasem miał już dość tego, że większość kolegów traktowała go, jak prywatnego
psychologa. Zaczynał poważnie myśleć nad pobieraniem opłat.
-No chodzi mi o to, że nie rozumiem.
-Ale czego?
-Sam już nie wiem, czego nie rozumiem. Ona mnie denerwuje,
jest pyskata i wredna. Niestabilna emocjonalnie.
-Więc po co się nią przejmujesz?
-Nie wiem. Chciałbym zrozumieć kobiety.
-Bracie, kobiety są po to, żeby je kochać, a nie rozumieć.
Kilku już próbowało je zrozumieć, żaden dobrze nie skończył.
-A co, jeśli ona nie chce dac się kochać.
-To masz przejebane stary. Możesz spróbować kochać ją na
siłę, ale to się nazywa gwałt i jest karalne. Druga opcja jest taka, że może
uda ci się ją w sobie rozkochać.
-A co, jeśli jej niestabilność emocjonalna jest zaraźliwa?
Obydwoje skończymy w wariatkowie. Muszę się napić...
-To chyba najlepsze, co ci dziś przyszło do głowy.-mruknął
Oli zaglądając do barku.
Dzwonek do drzwi zerwał ją na równe nogi. Zaplątała się w koc
i z wielkim hukiem boleśnie upadła pod kanapę, wylewając na siebie resztkę
herbaty. Wygrzebała się i spojrzała na zegar. Już prawie północ, kto składa
komukolwiek wizyty o tej porze i to bez uprzedzenia. Stanęła po środku salonu,
nie wiedząc co robić, z nieukrywanym strachem podniosła słuchawkę
domofonu.
-Maaddie.. wpuuść mniee...
-Wojtek?
-No proooszę, wpuuuść...
-Jesteś pijany!
-Nie zostawiaj mnie tu samego... nie wiem jak wrócić do domu.
-Ale jakimś cudem wiedziałeś jak dojechać aż tutaj. - zważyła
na szali za i przeciw wpuszczaniu doszczętnie pijanego, dwa razy większego od
niej mężczyzny, o którym niewiele wiedziała. Mimo, że szala zatytułowana
"PRZECIW" znacznie przeważyła, ona niepewnie nacisnęła przycisk.
-Wejdź.
Otworzyła mu drzwi, kiedy wreszcie udało mu się dotoczyć na
górę. Gdy go zobaczyła uznała, że ktoś aż tak pijany, mimo że taki duży nie
wydaje się być jakimkolwiek zagrożeniem.
Może ewentualnie przygnieść cię i pomiażdżyć ci kości, kiedy
zabraknie mu już sił by stać.
-Co ci się stało? - bezceremonialnie chwyciła go za ramię i z
niemałym trudem posadziła go na kanapie, by po chwili podać mu szklankę wody,
którą opróżnił niemalże jednym haustem.
-Piłem...-opowiedział próbując wyglądać trzeźwo.
-Żartujesz.-spojrzała na niego, po czym roześmiała. Szczerze
się śmiała. Po raz pierwszy od tygodni. Już prawie zapomniała jak to się robi.
Śmiała się i nie mogła przestać. Śmiała się z niego, potem śmiała się z tego,
że się śmieje. Od tak dawna tego nie robiła. Rozbolały ją policzki, a ona nadal
nie mogła przestać się śmiać.
-A ty paliłaś. Masz jeszcze?
Udało jej się wreszcie uspokoić. Postanowiła usiąść obok
niego.
-Dasz radę jeszcze coś wypić?
-Jestem z Polski mademoiselle! Ja zawsze dam radę!-ledwie
skończył zdanie, a w jego rękach wylądowało piwo.
-Wiesz, ładna jesteś.
-A ty pijany.-zaśmiała się.
-Ale jutro już nie będę, a ty nadal będziesz ładna... Mogę
cię pocałować?
-Nie powinno sie pytać o takie rzeczy. Ale ja sie cieszę, że
zapytałeś, bo zioniesz alkoholem na kilometr.-zaśmiała się, usiłując obrócić to
w żart.
-A jutro będę mógł?
-Wojtek, na miłość boską.
-Kochaj mnie, proszę. Nikt mnie nie kocha...
-Chyba już pora iść spać, nie sądzisz? Zdecydowanie za dużo
wypiłeś, nie wiesz co mówisz.
-Nie rozumiesz, prawda?
-Rozumiem, za dużo wypiłeś, a po alkoholu brakuje ci miłości,
niektórzy tak mają.
-Tobie też brakuje miłości, prawda?
-Nie.
-Ja będę cię kochał.
-Nie rób sobie kłopotu.
-Ale ja chcę! - Maddie wstała, podniosła koc z fotela i
rzuciła w niego. Zniknęła na moment w sypialni i wróciła z poduszką, która
również poleciała w jego kierunku.
-Dobranoc.
Obudził go deszcz uderzający miarowo w szybę i potworny ból głowy.
Z niemałym trudem otworzył oczy i ujrzał przed sobą butelkę wody mineralnej,
opróżnił ją na jednym oddechu. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
-Gdzie ja cholera jestem.-nagle wróciła mu pamięć-Kurwa...
Próbował sam siebie przekonać, że to się nie stało, jednak
nie miał podstaw, by twierdzić, że to był tylko sen.
-Cholera...
Zerwał się z kanapy. Chwycił leżący w pobliżu notatnik i
nabazgrał "PRZEPRASZAM", po czym uciekł z mieszkania.
-Oli, jestem idiotą...
Coś nie idzie mi pisanie ostatnimi czasy, ale jest to jedyna
odskocznia od mojego napiętego grafiku, tak więc, wybaczcie mi te niewiele
warte wypociny, ja po prostu muszę zrobić od czasu do czasu coś, co nie ma
jakiegokolwiek związku z budownictwem i projektami domków jednorodzinnych..
I niech mi ktoś powie czy to ja jestem jakaś głupia czy coś jest nie tak z bloggerem? Dlaczego muszę się męczyć z kolorem tła czcionki? Wcześniej w ogóle sie nie musiałam tym martwić, a teraz nawet nie mogę go dopasować do koloru szablonu...
I niech mi ktoś powie czy to ja jestem jakaś głupia czy coś jest nie tak z bloggerem? Dlaczego muszę się męczyć z kolorem tła czcionki? Wcześniej w ogóle sie nie musiałam tym martwić, a teraz nawet nie mogę go dopasować do koloru szablonu...
Pozdrawiam ciepło !
Olivier jako terapeuta mnie totalnie rozczula. Ale btw, wreszcie znalazłam chwilę, żeby przeczytać twoje opowiadanie i jestem bardzo zadowolona, bo się przyjemnie czyta. Szkoda mi Maddie za to co musiała przejść z Gabrielem. Faceci. typowy facet, który karmi swoje ego kochanką na boku. Podoba mi ten Wojtek, taki trochę nieogarnięty w swoich uczuciach. I zbyt bardzo przerażony złożoną osobowością Maddie. A więc będę tu już przybywać regularnie :)
OdpowiedzUsuńI zaproszę jeszcze, jeśli jesteś oczywiście zainteresowana do siebie, bo u mnie taka mała nowość. nigdynieopuszczaj.blogspot.com
Super rozdział ja też nie mam czasu na pisanie jak zauważyłaś. Ale nw czy nasz układ jest dalej aktualny jak tak to proszę o kontakt na ciachach
OdpowiedzUsuńWojtek się rozbrajający :)
OdpowiedzUsuńJejku, przeczytałam zaraz po tym, jak dodałaś i nie wiem, jakim cudem zapomniałam skomentować. Starzeję się, to takie smutne.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, szkoda mi Wojtka. Serio. W życiu bym się nie chciała obudzić z myślą, że po wypiciu wyznałam za dużo, albo powiedziałam coś, co na trzeźwo do mnie nie dociera, etc. Jestem ciekawa, jak teraz między nimi będzie.
Czekam na kolejny i pozdrawiam! :)
Nigdy jakoś nie przepadałam za Wojtkiem, ale "Twojego" Wojtka uwielbiam. Wykreowałaś naprawdę ciekawą postać.
OdpowiedzUsuńMaddie twierdzi, że Wojtuś zbyt dużo wypił i dlatego nie wie, co mówi, ale chyba zapomniała, że przecież ludzie pod wpływem alkoholu mówią, to co myślą i robią to, czego chcą.
Przepraszam, że komentuję dopiero teraz. ;)