Spadała. Bez
końca.
Bała się
tego głuchego uderzenia, gdy wreszcie przyjdzie jej zakończyć tą podróż. Z rozpaczą
wymachiwała rękami w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.Na oślep.
Było ciemno.
A może to ona nic nie widziała.
Krzyczała ile
sił, ale nawet ona sama nie słyszała żadnego dźwięku wydobywającego się z jej
ust.
Nagle poczuła,
jak ktoś łapie ją, ratując od upadku.
Pozwoliła sobie
opaść z sił w jego ramionach. Zasnęła.
Nie śniła o
niczym. Nie spała spokojnie.
Słyszała coś.
Kogoś. Jakieś krzyki, panikę.
Później spokojny
głos, chyba coś do niej mówił. Słyszała przecież swoje imię.
Może oszalała
już do reszty?
-Maddie, nie
możesz nam tego zrobić. – dotarło do niej jakby spoza grubej ściany. Znała ten
głos.
Czego nie mogę zrobić? Komu? Ja chcę tylko
spać.
Jednak inny
cichy głosik w jej głowie krzyczał ile sił, by nie zasypiała.
Jestem taka zmęczona.
To nic, nie
odwracaj się. Idź.
Ja chcę tutaj zostać.
Idź. Otwórz oczy.
Cichy głosik
przerodził się w rozpaczliwy krzyk, a ją samą coś jakby chwyciło za ramiona i
wstrząsnęło z całej siły.
Skupiła całą
swoją energię. Zaczerpnęła powietrza i otworzyła oczy. Poczuła, jak ta sama
osoba, która przed chwilą nią wstrząsnęła, popycha ją z całej siły do przodu.
Nieoczekiwanie
usiadła na łóżku, przyprawiając o atak serca dwóch mężczyzn przy jej łóżku. Oddychała
tak ciężko jakby przebiegła właśnie kilka kilometrów, poranne słońce oślepiło
ją. Zakręciło jej się w głowie, opadła z powrotem na poduszki, wciąż ciężko
oddychając. A raczej usiłując oddychać. Rozpaczliwie łapała powietrze w usta,
niczym ryba wyrzucona na brzeg.
-Wezwijcie
lekarza! – ktoś krzyknął, ktoś inny wybiegł z sali. Wszystko było rozmazane. Wciąż
z rozpaczą walczyła o oddech. Czuła, że znowu się zapada. Nagle ktoś
wyciągnął rurkę z jej ust, by ona sama mogła złapać oddech.
Delektowała się
smakiem powietrza, jakby robiła to po raz pierwszy w życiu. Dopiero teraz
otaczające ją kształty zaczęły się wyostrzać. Zobaczyła przerażone twarze
Oliviera i Jacka tuż obok swojej i uśmiechnęła się blado.
-Wyglądasz
jak kupa…. – mruknął Jack, by potem szczerze się zaśmiać – dobrze cię widzieć. Żywą.
– podkreślił ostatnie słowo i popatrzył na nią wyczekująco. Ona w tym czasie
rozglądała się po szpitalnej sali, pełnej kwiatów, czekoladek i kolorowych
kartek, krzyczących „Wracaj do zdrowia!”.
-Co się
stało?
-Nie
pamiętasz, jak o mało co sama nie odebrałaś sobie życia? A potem słodko sobie
tutaj spałaś pośród całej tej aparatury od wczorajszego popołudnia?
Nagle wszystko
wróciło. Chłód. Kochanka. Kłótnia. Alkohol. Silne ramiona…
-Gabriel…. –
szepnęła ledwie dosłyszalnie, a do jej oczu z prędkością światła zaczęły
napływać łzy. To nie był zły sen.
-Już dobrze,
ma belle… - Olivier w odpowiedzi mocno ją przytulił – Wszyscy wiemy, że faceci
to nic nie warte dziwki.
-Nawet
gorzej, my się w ogóle do niczego nie nadajemy.. – w pomieszczeniu pojawił się
Wojtek, w wyraźnie bojowym nastroju. – Co ty sobie myślałaś? Że ktoś ci pozwoli
tak, o spakować zabawki i zwinąć się na dobre w tego padołu łez. Tak po prostu?
-Zostaw ją… idź zadzwonić do trenera. – Jack popatrzył na
niego groźnie, a ten tylko machnął rękami i zamaszystym krokiem wyszedł na
korytarz.
Delikatnie dała
piłkarzom do zrozumienia, że chciałaby być teraz sama. Gdy wreszcie ociągając
się opuścili pomieszczenie, mogła zwinąć się w kłębek na łóżku i zalać łzami.
Nie wiedziała
dlaczego płacze.
Czy dlatego,
że Gabriel jest skończonym rozdziałem w jej życiu?
Czy może
dlatego, że zadała bliskim tyle bólu, swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem.
Nie usłyszała,
kiedy do sali wśliznęła się jej ukochana ciocia.
-Twoi
rodzice mają dla ciebie niespodziankę, kochanie. – szepnęła, wyrywając Maddie z
zamyslenia.
-Czy oni…
-Nie, nie
wiedzą. – Maddie odetchnęła z ulgą. Jej mama nie przeżyłaby tego, widząc ją
nieprzytomną, bladą, bez życia. Nie poradziłaby sobie z tym. Załamałaby się. A tato?
Chwyciłby którąś z zabytkowych strzelb wiszących nad kominkiem u dziadka i
osobiście upolował niewiernego narzeczonego.
-Przepraszam…
- niebezpiecznie zatrząsł się jej podbródek, a do oczu napłynęła nowa porcja
łez. Ciocia nie czekając długo, przytuliła ją do siebie, po czym pomachała jej
przed nosem kartką papieru.
-Ubieraj
się, idziemy do domu.
Jak okazało
się kilka dni później, kiedy wraz z
ciocią i złym na cały świat, delikatnie utykającym na prawą nogę, kontuzjowanym Wojtkiem
wysiadła z samochodu Jacka na londyńskim Islington, niespodzianką od rodziców okazało
się być niewielkie mieszkanie na Angel. Mieszczące się na drugim piętrze nowo wyremontowanej
wiktoriańskiej kamienicy. Wyszła na balkon, z którego rozciągał się widok na
niewielkie bary i klimatyczne restauracje przy Upper Street.
-Nie zasłużyłam
na to. – oniemiała z zachwytu przechadzała się po mieszkaniu, wpadając w
objęcia cioci.
-Prawda, nie
zasłużyłaś… - wciąż rozgoryczony Wojtek stał w kącie, nie biorąc udziału w
myszkowaniu po pomieszczeniach.
-Och, zamknij
się już. – syknął Jack, by zaraz bezceremonialnie wypchnąć go za drzwi i jak
gdyby nic się nie wydarzyło powrócił do rozwiązywania zagadki ekspresu do kawy.
– Gdybym wiedział, że będzie tak jęczał, to w ogóle bym go tutaj nie przywiózł.
Szkoda mi się go zrobiło, nie chciałem, żeby siedział sam. Teraz mam ochotę
odwieźć go z powrotem do domu i zamknąć na cztery spusty.
-Ma trochę
racji. – westchnęła Maddie i zdecydowała się podłączyć ekspres do prądu,
oszczędzając Jackowi trudów.
-Wiedziałem,
że coś robię źle… Przesadza i tyle. Zachowuje się jakby miał okres odkąd cię
znalazł nieprzytomną.
Czyli to on mnie znalazł.
Przytłoczyło
ją dziwne poczucie wstydu. Wyobraziła sobie siebie leżącą na ziemi, butelki po alkoholu,
porozbijane sprzęty, krew na rękach. Wzdrygnęła się na samą myśl.
-Zaraz
wracam. – wybiegła na klatkę schodową i zbiegła na dół, Wojtek siedział na
jednym ze schodków i bawił się telefonem. Nie zauważył jej. Usiadła tuż obok
niego.
-Przepraszam.
-Za co? –
zaskoczony spojrzał w jej stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Za głupotę?
– zdobyła się na delikatny uśmiech – I dziękuję…. Gdyby nie ty….
-Ciiii…. –
zawahał się na chwilę, by potem niepewnie objąć ją ramieniem. Miał ochotę
nawrzeszczeć na nią za jej lekkomyślność. Z drugiej zaś strony rozpierała go
jakaś irracjonalna duma. To on jej uratował życie.
Znalazł się bohater i obrońca od siedmiu boleści. Jeden dobry
uczynek, nie wymazuje tych złych.
-Napędziłaś
mi strachu, mała.
Nawet nie wiesz jak bardzo się bałem.
-Jestem taką
egoistką.
-Jesteś. Nie
rób tego więcej.
Chcę być twoim aniołem stróżem, obiecaj mi
jednak, że nie będzie ku temu już nigdy więcej potrzeby. Nie mógłbym oglądać
cie w takim stanie nigdy więcej.
Przyglądał się
jej wbiegającej raźno z powrotem do mieszkania. Jakiś
wewnętrzny męski instynkt, do tej pory zawzięcie ignorowany, nagle dał o sobie
znać. Chciał być za nią odpowiedzialny, zaopiekować się nią.
Wstrzymaj wodze, średniowieczny, tragiczny
kochanku. Kobiety chcą być niezależne. Chyba urodziłeś się w złej epoce,
najdroższy. Sam za siebie nie potrafisz
być odpowiedzialny. Sam sobą nie potrafisz się zaopiekować rycerzu. Zastanów się dwa
razy zanim złożysz jakieś deklaracje, co do niedoszłej samobójczyni. Nawet twój
pies ma cię gdzieś, a ty chcesz sobie poradzić z tym chaosem w jej głowie i sercu.
Zamyślił się.
Niedokończone sprawy z Mariną, jej szaleństwo na jego punkcie. Media. Cięty język,
woda sodowa.
I ty wciąż myślisz, że sobie poradzisz? Nie lepiej
byłoby po prostu pójść na jedną z tych twoich niekończących się imprez i wyrwać
sobie kolejną Marinę? Ale tym razem bez komplikacji, łatwą, przewidywalną. Bez szalonych
planów autodestrukcyjnych.
Spojrzał na
swój uparcie wibrujący telefon. Nie zaskoczyło go kilka nieodebranych połączeń
i wiadomości właśnie od Mariny.
Tęskni, chce
się z nim zobaczyć, kocha.
Zacisnął dłonie
w pięści. Ma już tego zdecydowanie dość. To już się wypaliło. To się nigdy nie
miało wydarzyć. Mieli być przyjaciółmi. Nikt nie miał się w nikim zakochiwać.
Z początku
uważał, że to zabawne. Jest ładna, inteligentna. Szybko znaleźli wspólny język,
dosłownie i w przenośni. Z przyjaźni narodził się płomienny romans.
Jednak jego
zaczęło to nużyć.
Za łatwo było.
Postanowił. Spotka
się z nią i postawi sprawę jasno. To już koniec. Koniec czegoś, co nawet nie
miało okazji się jeszcze na dobre zacząć. Czegoś, co z początku miało być tylko
żartem.
Tak sobie wmawiaj, a jutro rano i tak
obudzisz się w jej łóżku.
*
Przerwa świąteczna
się zaczęła, mniej nauki = nowy rozdział.
Nie do końca
jestem z niego zadowolona, aczkolwiek był mi potrzebny taki suchy odcinek, żeby
pchnąć akcję do przodu w następnym.
Pozdrawiam !!
Maddie chyba jako tako uporała się z ta stratą, wiadomo, długo o tym nie zapomni i pewnie jeszcze nie raz będzie to z bólem wspominać, ale dobrze, że potrafi jako tako normalnie funkcjonować ;) Obecność Kananierów na pewno jej w tym pomoże. Jack jest tak kochany, aww. No a Woj, nonono, czyżby ktoś się tu zakochał? Tylko lepiej niech nie bierze się za Maddie, zanim nie zakończy wszystkiego na dobre z Mariną, bo to mogłoby się źle zakończyć. Jak zawsze cudnie napisane i niecierpliwie czekam na dalszy rozwój akcji, bo skoro dziewczyna jest wolna, to teraz musi się dziać! :D
OdpowiedzUsuńMnie się podobał ten odcinek. I w sumie chciałabym widzieć więcej takiego rozgoryczonego, lekko wrednego Wojtka, bo to pasuje i do niego, i do sytuacji. Poza tym, podoba mi się taki Szczęsny, ponieważ takie zachowanie z jego strony o wiele bardziej pokazuje, że mu zależy, niż głaskanie po główce. Ja tak to widzę. Czekam z niecierpliwością na następny. :)
OdpowiedzUsuńHeej! Gdybyś miała ochotę to zapraszam na rozdział ósmy :) http://karuzela-szczescia.blogspot.nl
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Awards. Szczegóły u mnie na blogu.http://cristiano-ronaldo-opowiadania.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń