sobota, 14 grudnia 2013

5. do you need a new man ?

Interpol - Evil


Spadała. Bez końca.
Bała się tego głuchego uderzenia, gdy wreszcie przyjdzie jej zakończyć tą podróż. Z rozpaczą wymachiwała rękami w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.Na oślep.
Było ciemno. A może to ona nic nie widziała.
Krzyczała ile sił, ale nawet ona sama nie słyszała żadnego dźwięku wydobywającego się z jej ust.
Nagle poczuła, jak ktoś łapie ją, ratując od upadku.
Pozwoliła sobie opaść z sił w jego ramionach. Zasnęła.
Nie śniła o niczym. Nie spała spokojnie.
Słyszała coś. Kogoś. Jakieś krzyki, panikę.
Później spokojny głos, chyba coś do niej mówił. Słyszała przecież swoje imię.
Może oszalała już do reszty?
-Maddie, nie możesz nam tego zrobić. – dotarło do niej jakby spoza grubej ściany. Znała ten głos.
Czego nie mogę zrobić? Komu? Ja chcę tylko spać.
Jednak inny cichy głosik w jej głowie krzyczał ile sił, by nie zasypiała.
Jestem taka zmęczona.
To nic, nie odwracaj się. Idź.
Ja chcę tutaj zostać.
Idź. Otwórz oczy.
Cichy głosik przerodził się w rozpaczliwy krzyk, a ją samą coś jakby chwyciło za ramiona i wstrząsnęło z całej siły.
Skupiła całą swoją energię. Zaczerpnęła powietrza i otworzyła oczy. Poczuła, jak ta sama osoba, która przed chwilą nią wstrząsnęła, popycha ją z całej siły do przodu.
Nieoczekiwanie usiadła na łóżku, przyprawiając o atak serca dwóch mężczyzn przy jej łóżku. Oddychała tak ciężko jakby przebiegła właśnie kilka kilometrów, poranne słońce oślepiło ją. Zakręciło jej się w głowie, opadła z powrotem na poduszki, wciąż ciężko oddychając. A raczej usiłując oddychać. Rozpaczliwie łapała powietrze w usta, niczym ryba wyrzucona na brzeg.
-Wezwijcie lekarza! – ktoś krzyknął, ktoś inny wybiegł z sali. Wszystko było rozmazane. Wciąż z rozpaczą walczyła o oddech. Czuła, że znowu się zapada. Nagle ktoś wyciągnął rurkę z jej ust, by ona sama mogła złapać oddech.
Delektowała się smakiem powietrza, jakby robiła to po raz pierwszy w życiu. Dopiero teraz otaczające ją kształty zaczęły się wyostrzać. Zobaczyła przerażone twarze Oliviera i Jacka tuż obok swojej i uśmiechnęła się blado.
-Wyglądasz jak kupa…. – mruknął Jack, by potem szczerze się zaśmiać – dobrze cię widzieć. Żywą. – podkreślił ostatnie słowo i popatrzył na nią wyczekująco. Ona w tym czasie rozglądała się po szpitalnej sali, pełnej kwiatów, czekoladek i kolorowych kartek, krzyczących „Wracaj do zdrowia!”.
-Co się stało?
-Nie pamiętasz, jak o mało co sama nie odebrałaś sobie życia? A potem słodko sobie tutaj spałaś pośród całej tej aparatury od wczorajszego popołudnia?
Nagle wszystko wróciło. Chłód. Kochanka. Kłótnia. Alkohol. Silne ramiona…
-Gabriel…. – szepnęła ledwie dosłyszalnie, a do jej oczu z prędkością światła zaczęły napływać łzy. To nie był zły sen.
-Już dobrze, ma belle… - Olivier w odpowiedzi mocno ją przytulił – Wszyscy wiemy, że faceci to nic nie warte dziwki.
-Nawet gorzej, my się w ogóle do niczego nie nadajemy.. – w pomieszczeniu pojawił się Wojtek, w wyraźnie bojowym nastroju. – Co ty sobie myślałaś? Że ktoś ci pozwoli tak, o spakować zabawki i zwinąć się na dobre w tego padołu łez. Tak po prostu?
-Zostaw ją…  idź zadzwonić do trenera. – Jack popatrzył na niego groźnie, a ten tylko machnął rękami i zamaszystym krokiem wyszedł na korytarz.
Delikatnie dała piłkarzom do zrozumienia, że chciałaby być teraz sama. Gdy wreszcie ociągając się opuścili pomieszczenie, mogła zwinąć się w kłębek na łóżku i zalać łzami.
Nie wiedziała dlaczego płacze.
Czy dlatego, że Gabriel jest skończonym rozdziałem w jej życiu?
Czy może dlatego, że zadała bliskim tyle bólu, swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem.
Nie usłyszała, kiedy do sali wśliznęła się jej ukochana ciocia.
-Twoi rodzice mają dla ciebie niespodziankę, kochanie. – szepnęła, wyrywając Maddie z zamyslenia.
-Czy oni…
-Nie, nie wiedzą. – Maddie odetchnęła z ulgą. Jej mama nie przeżyłaby tego, widząc ją nieprzytomną, bladą, bez życia. Nie poradziłaby sobie z tym. Załamałaby się. A tato? Chwyciłby którąś z zabytkowych strzelb wiszących nad kominkiem u dziadka i osobiście upolował niewiernego narzeczonego.
-Przepraszam… - niebezpiecznie zatrząsł się jej podbródek, a do oczu napłynęła nowa porcja łez. Ciocia nie czekając długo, przytuliła ją do siebie, po czym pomachała jej przed nosem kartką papieru.
-Ubieraj się, idziemy do domu.


Jak okazało się kilka dni później, kiedy  wraz z ciocią i złym na cały świat, delikatnie utykającym na prawą nogę, kontuzjowanym Wojtkiem wysiadła z samochodu Jacka na londyńskim Islington, niespodzianką od rodziców okazało się być niewielkie mieszkanie na Angel. Mieszczące się na drugim piętrze nowo wyremontowanej wiktoriańskiej kamienicy. Wyszła na balkon, z którego rozciągał się widok na niewielkie bary i klimatyczne restauracje przy Upper Street.
-Nie zasłużyłam na to. – oniemiała z zachwytu przechadzała się po mieszkaniu, wpadając w objęcia cioci.
-Prawda, nie zasłużyłaś… - wciąż rozgoryczony Wojtek stał w kącie, nie biorąc udziału w myszkowaniu po pomieszczeniach.
-Och, zamknij się już. – syknął Jack, by zaraz bezceremonialnie wypchnąć go za drzwi i jak gdyby nic się nie wydarzyło powrócił do rozwiązywania zagadki ekspresu do kawy. – Gdybym wiedział, że będzie tak jęczał, to w ogóle bym go tutaj nie przywiózł. Szkoda mi się go zrobiło, nie chciałem, żeby siedział sam. Teraz mam ochotę odwieźć go z powrotem do domu i zamknąć na cztery spusty.
-Ma trochę racji. – westchnęła Maddie i zdecydowała się podłączyć ekspres do prądu, oszczędzając Jackowi trudów.
-Wiedziałem, że coś robię źle… Przesadza i tyle. Zachowuje się jakby miał okres odkąd cię znalazł nieprzytomną.
Czyli to on mnie znalazł.
Przytłoczyło ją dziwne poczucie wstydu. Wyobraziła sobie siebie leżącą na ziemi, butelki po alkoholu, porozbijane sprzęty, krew na rękach. Wzdrygnęła się na samą myśl.
-Zaraz wracam. – wybiegła na klatkę schodową i zbiegła na dół, Wojtek siedział na jednym ze schodków i bawił się telefonem. Nie zauważył jej. Usiadła tuż obok niego.
-Przepraszam.
-Za co? – zaskoczony spojrzał w jej stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Za głupotę? – zdobyła się na delikatny uśmiech – I dziękuję…. Gdyby nie ty….
-Ciiii…. – zawahał się na chwilę, by potem niepewnie objąć ją ramieniem. Miał ochotę nawrzeszczeć na nią za jej lekkomyślność. Z drugiej zaś strony rozpierała go jakaś irracjonalna duma. To on jej uratował życie.
Znalazł się bohater i obrońca od siedmiu boleści. Jeden dobry uczynek, nie wymazuje tych złych.
-Napędziłaś mi strachu, mała.
Nawet nie wiesz jak bardzo się bałem.
-Jestem taką egoistką.
-Jesteś. Nie rób tego więcej.
Chcę być twoim aniołem stróżem, obiecaj mi jednak, że nie będzie ku temu już nigdy więcej potrzeby. Nie mógłbym oglądać cie w takim stanie nigdy więcej.
Przyglądał się jej wbiegającej raźno z powrotem do mieszkania. Jakiś wewnętrzny męski instynkt, do tej pory zawzięcie ignorowany, nagle dał o sobie znać. Chciał być za nią odpowiedzialny, zaopiekować się nią.
Wstrzymaj wodze, średniowieczny, tragiczny kochanku. Kobiety chcą być niezależne. Chyba urodziłeś się w złej epoce, najdroższy.  Sam za siebie nie potrafisz być odpowiedzialny. Sam sobą nie potrafisz się zaopiekować rycerzu. Zastanów się dwa razy zanim złożysz jakieś deklaracje, co do niedoszłej samobójczyni. Nawet twój pies ma cię gdzieś, a ty chcesz sobie poradzić z tym chaosem  w jej głowie i sercu.
Zamyślił się. Niedokończone sprawy z Mariną, jej szaleństwo na jego punkcie. Media. Cięty język, woda sodowa.
I ty wciąż myślisz, że sobie poradzisz? Nie lepiej byłoby po prostu pójść na jedną z tych twoich niekończących się imprez i wyrwać sobie kolejną Marinę? Ale tym razem bez komplikacji, łatwą, przewidywalną. Bez szalonych planów autodestrukcyjnych.
Spojrzał na swój uparcie wibrujący telefon. Nie zaskoczyło go kilka nieodebranych połączeń i wiadomości właśnie od Mariny.
Tęskni, chce się z nim zobaczyć, kocha.
Zacisnął dłonie w pięści. Ma już tego zdecydowanie dość. To już się wypaliło. To się nigdy nie miało wydarzyć. Mieli być przyjaciółmi. Nikt nie miał się w nikim zakochiwać.
Z początku uważał, że to zabawne. Jest ładna, inteligentna. Szybko znaleźli wspólny język, dosłownie i w przenośni. Z przyjaźni narodził się płomienny romans.
Jednak jego zaczęło to nużyć.
Za łatwo było.
Postanowił. Spotka się z nią i postawi sprawę jasno. To już koniec. Koniec czegoś, co nawet nie miało okazji się jeszcze na dobre zacząć. Czegoś, co z początku miało być tylko żartem.
Tak sobie wmawiaj, a jutro rano i tak obudzisz się w jej łóżku.



*

Przerwa świąteczna się zaczęła, mniej nauki = nowy rozdział.

Nie do końca jestem z niego zadowolona, aczkolwiek był mi potrzebny taki suchy odcinek, żeby pchnąć akcję do przodu w następnym.

Pozdrawiam !!

4 komentarze:

  1. Maddie chyba jako tako uporała się z ta stratą, wiadomo, długo o tym nie zapomni i pewnie jeszcze nie raz będzie to z bólem wspominać, ale dobrze, że potrafi jako tako normalnie funkcjonować ;) Obecność Kananierów na pewno jej w tym pomoże. Jack jest tak kochany, aww. No a Woj, nonono, czyżby ktoś się tu zakochał? Tylko lepiej niech nie bierze się za Maddie, zanim nie zakończy wszystkiego na dobre z Mariną, bo to mogłoby się źle zakończyć. Jak zawsze cudnie napisane i niecierpliwie czekam na dalszy rozwój akcji, bo skoro dziewczyna jest wolna, to teraz musi się dziać! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się podobał ten odcinek. I w sumie chciałabym widzieć więcej takiego rozgoryczonego, lekko wrednego Wojtka, bo to pasuje i do niego, i do sytuacji. Poza tym, podoba mi się taki Szczęsny, ponieważ takie zachowanie z jego strony o wiele bardziej pokazuje, że mu zależy, niż głaskanie po główce. Ja tak to widzę. Czekam z niecierpliwością na następny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Heej! Gdybyś miała ochotę to zapraszam na rozdział ósmy :) http://karuzela-szczescia.blogspot.nl

    OdpowiedzUsuń
  4. Nominowałam Cię do Liebster Awards. Szczegóły u mnie na blogu.http://cristiano-ronaldo-opowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń