niedziela, 24 listopada 2013

4. welcome to my nightmare, I think you're gonna like it.

Alice Cooper - Welcome to my nightmare

Przeciskała się przez tłum w terminalu przylotów na londyńskim Heathrow. Rozglądała się dookoła, drżącymi rękami wystukując znany sobie na pamięć numer telefonu.
Nie odebrał.
Nie zważając na przyglądających się jej dziwacznie przechodniów, osunęła się na ziemię. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie widziała. Nie słyszała. Nie czuła. Było jej wszystko jedno. Nie dbała o to, że ktoś właśnie ją popchnął, a starsza pani wrzeszczała jej gdzieś za uchem, że blokuje przejście.
Obiecał.
Patrzyła przed siebie, niewidzącym wzrokiem. Czuła się jak w filmie bez happy endu, siedząc samotnie, patrząc na ludzi biegnących we wszystkie strony w zwolnionym tempie.
-Maddie? – usłyszała gdzieś znikąd, tak dobrze znany sobie głos.
-Jesteś… - poderwała się z ziemi i rzuciła w objęcia mężczyźnie swojego życia.
W euforii, nawet nie zaprzątała sobie głowy chłodem, jaki od niego bił. Był tutaj, tylko to się liczyło.


-… ciągle jeszcze się gubię, ale już przynajmniej nie muszę dzwonić po wuja lub ciotkę, żeby mnie szukali. I wiesz, szukam dla siebie jakiegoś małego mieszkanka, żeby nie siedzieć im już tak na głowie…. – mówiła jak najęta, nie chcąc pominąć nawet jednego drobnego szczegółu opisującego życie w Londynie. Leżała na kanapie, przytulając się do niego ile sił.
Ale był jakiś dziwny. Nieswój.
Zaczynało już ją to uwierać. Nie mogła znaleźć sobie wygodnego miejsca w jego ramionach, w których zawsze dotychczas szukała ciepła i ukojenia. Czuła się nieswojo w swojej ulubionej, bezpiecznej kryjówce przed światem.
Może gdyby odwzajemnił gest, a nie leżał tak tylko?
-Gabriel, co jest z tobą? – nie wytrzymała już.
-Nic, kontynuuj. Cieszy mnie fakt, że tak dobrze się bawisz ze swoimi piłkarzykami. – mruknął bezbarwnie, przyglądając się sufitowi.- Jestem zmęczony, musze się położyć. – po czym bezceremonialnie wstał, zrzucając z siebie Maddie i poszedł w kierunku jej pokoju.
Dziewczyna w stanie ciężkiego szoku, nie potrafiła ruszyć się z miejsca przez kolejnych kilkanaście minut. Siedziała na kanapie w tej samej pozycji, w jakiej ją pozostawił i tępo wpatrywała się w telewizor.
To nie jest twój Gabriel. Idź tam i zobacz kto jest w pokoju na górze, bo to na pewno nie twój narzeczony. TWÓJ Gabriel zapytałby jak idzie nauka. TWÓJ Gabriel byłby podekscytowany poznaniem Kanonierów. TWÓJ Gabriel przytuliłby cię, pocałował i powiedział, że tęsknił. 

Otworzyła po cichu drzwi do swojego pokoju i zastała Gabriela z telefonem przy uchu. Nawet nie zwrócił na nią większej uwagi, wbijając kolejny sztylet w jej serce.
-….tak tak, niedługo wracam do Paryża, to tylko kilka dni. – wychwytywała strzępy rozmowy, krzątając się po pokoju. Przebrała się w piżamę i położyła ostrożnie obok niego.
-…tak jak obiecałem, załatwię to… tak, wiem… widzimy się w poniedziałek, o nic się nie martw. Bisous! – jego głos był łagodny, kiedy rozmawiał przez telefon, nie tak oschły, jak jeszcze kilka chwil wcześniej.
-Kto to?
-Mama.- odparł, po czym odwrócił się tyłem to niej, by po chwili zasnąć. A ona leżała dłuższą chwilę, z nadzieją wpatrując się w jego plecy.
Przytul mnie, no przytul mnie. Odwróć się i mnie przytul…
Połknęła nową porcję łez i wciąż pełna nadziei, ze zmęczenia zasnęła.
Kolejny dzień nie przyniósł poprawy. Przyniósł tyle samo bólu, wymuszonych uśmiechów i powstrzymywanych łez, co poprzedni. Siedziała samotnie na łóżku okryta ciepłym kocem. Miała tyle planów, chciała mu pokazać swoje ulubione miejsca, uczelnię, Emirates. Cały jej zapał umarł. Nasłuchiwała odgłosów dobiegających z łazienki, bała się kolejnej fali rozczarowań, czekającej ją, kiedy tylko Gabriel pojawi się z powrotem w sypialni. Usiłowała przywołać uśmiech na twarz, wyjść na miasto, śmiać się i cieszyć słonecznym dniem.
Zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili wpatruje się w systematycznie wibrujący telefon Gabriela.
Dlaczego ten cholerny telefon nie przestaje wibrować.
Częstotliwość, z jaką dostawał wiadomości, była co najmniej zaskakująca. Może to ojciec. Może coś się stało. Przychodnia? Może go potrzebują. Ciężkie jest życie lekarza.
Sięgnęła po telefon.
Trzy nieodebrane połączenia, wszystkie od niejakiej Amélie, sześć wiadomości, również od niej.
Stał w strumieniu lodowatej wody, zamknął oczy i spróbował zebrać w sobie siły. Nie dziwił się Amélie, że tak bardzo na niego naciskała, by zerwał z Maddie. Myślał, że to będzie prostsze, że po prostu stanie przed nią i powie, że to koniec. Zapomniał jednak jak bardzo kochał ten uśmiech, te roziskrzone na jego widok oczy, gdy ją zobaczył wspomnienia wróciły i uderzyły w niego z niewyobrażalną siłą. Zamknął oczy i pozwolił zimnym strumieniom wody spływać po jego rozgrzanych policzkach. Teraz albo nigdy. Teraz albo już do końca swoich dni będzie musiał udawać, nie znajdzie już siły. Wyszedł spod prysznica i skierował się do sypialni.
Nie tak to miało wyglądać. Nie miał jej właśnie teraz zastać, stojącej po środku pokoju z jego telefonem w drżącej dłoni, z oczami pełnymi łez. Z żalem i niemym zapytaniem wypisanym na twarzy. Podniosła na niego zrozpaczony wzrok. Czekał na wybuch złości, żalu, płaczu, jednak nie doczekał się. 

Z całej siły rzuciła telefon tuż pod jego nogi. Chciała wykrzyczeć mu w twarz każdą upojną chwilę spędzoną wspólnie, zmarnowane trzy lata, ale głos zamarł jej w gradle.
Bez zamysłu chwyciła jego jeszcze nie rozpakowaną walizkę, wybiegła z nią na balkon i wyrzuciła ja poza balustradę, jak szalona zaczęła biegać po pokoju zbierając jego rzeczy, łącznie z ich wspólnym zdjęciem stojącym na szafce przy łóżku i wyrzucać je wszystkie po kolei wprost do ogrodu.
A on stał tylko i patrzył na nią, miotającą się we wszystkie strony. Nagle zapragnął przygarnąć ją do siebie, przytulić z całych sił i powiedzieć, ze ją kocha.
Za późno.
Gdy skończyła, popatrzyła na niego z mocą.
-Na co jeszcze czekasz? Wynoś się, powiedz Amélie, że sprawa załatwiona. Pozbyłeś się mnie ze swojego życia.- bezceremonialnie wypchnęła go z pokoju i nie zważając na to, że stoi przed nią w samym tylko ręczniku, wyrzuciła go na podjazd, zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
Upadła na podłogę i dopiero teraz pozwoliła sobie na płacz. Opadła z sił, leżąc zwinięta w kłębek tuż pod drzwiami wylewała z siebie morze łez. Nagle poderwała się w amoku, kopnęła drzwi, zrzuciła płaszcze z wieszaka, jednym ruchem zepchnęła wazon z kwiatami z niewielkiego stoliczka w przedpokoju, krzyknęła ile sił w płucach i znów opadła na podłogę, kalecząc dłonie o rozbite szkło. Nie czuła bólu. Nic nie czuła. Tylko rozpacz.
Ociężale podniosła się do pozycji stojącej, nic nie widziała przez łzy, potykając się skierowała swoje kroki do salonu, otworzyła barek i chwyciła butelkę tequili. Wypiła duszkiem kilka łyków, powstrzymując odruch wymiotny. Powtórzyła czynność kilkakrotnie, po chwili czując zawroty głowy. Nie zważała na to, rzuciła pustą butelkę na dywan i sięgnęła po kolejną. Po kilkunastu łykach chłodnej whisky poczuła, że jej ciało odmawia jej posłuszeństwa, żołądek skręca się z bólu, a ona sama nie widzi już konturów poszczególnych sprzętów, a wszystko zlewa się w całość. Tak szybko, jak tylko pozwolił jej na to stan, do jakiego sama się doprowadziła pobiegła do łazienki, padła na kolana przed otwartą ubikacją. Chwilę później, była w stanie spojrzeć na siebie w lustrze, blada jak papier twarz, roztrzęsione usta, rozmazany makijaż i przekrwione, podpuchnięte oczy.
Obraz nędzy i rozpaczy we własnej osobie.
Niewiele myśląc, chwyciła opakowanie środków nasennych, używanych przez wuja przed stresującymi meczami, by zdrowo się wyspać. Ona miała gdzieś zdrowy i spokojny sen. Wysypała kilka tabletek na rękę i połknęła je wszystkie, a potem jeszcze kilka. Droga powrotna do salonu okazała się jeszcze trudniejsza, chwyciła butelkę whisky i pociągnęła jeszcze kilka łyków. Nogi ugięły się pod nią, a świat już doszczętnie się rozmazał.


Z zawrotną prędkością, jechał w stronę Emirates. Jak zwykle spóźniony. Gdy jego telefon się rozdzwonił, podskoczył na siedzeniu i o mały włos, a potrąciłby jakiegoś mężczyznę w samym ręczniku, przebiegającego przez ulicę na Totteridge.
Zaraz, zaraz….
Obejrzał się za siebie, ale nie zauważył nikogo.
-Będę za 5 minut trenerze – wypowiedział swoją stałą formułkę, zdając sobie sprawę z tego jak daleki jest od prawdy.
-Świetnie, zapomniałem teczki z planami i symulacją na mecz z Man United. Jak będziesz przejeżdżał koło mojego domu to wstąp po nią. Maddie ci otworzy.
Odetchnął z ulgą, tym razem może obejdzie się bez wykładu.
-Ale pamiętaj, jeszcze jedno spóźnienie i pauzujesz przez kolejnych 5 meczów, tak tylko przypominam. – odpowiedział Arsene na odchodne i się rozłączył.
-Kurwa… - zaklął cicho pod nosem i skręcił w boczną uliczkę, z której przed chwilą wybiegł ów półnagi delikwent.
Zadzwonił dzwonkiem kilkakrotnie, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Już chciał zawrócić do samochodu, ale coś pchnęło go do otwarcia drzwi. To, co zobaczył w środku, przeraziło go. Krew, rozbite szkło, porozrzucane płaszcze.
Po cichu wszedł do środka.
Na krótką chwilę stanął jak wryty. Zobaczył ją leżącą bez życia na zimnych panelach. Butelka wyśliznęła jej się z ręki i potoczyła tuż pod nogi piłkarza. Podbiegł do niej, sprawdził puls.
Żyje. Oddycha. Coraz słabiej, ale oddycha.
Nie zastanawiając się, poderwał ją na ręce i ułożył w bezpiecznej pozycji na tylnym siedzeniu samochodu, po czym ruszył z piskiem opon, łamiąc wszystkie możliwe zakazy drogowe.
Stał bezradnie na szpitalnym korytarzu, patrząc jak ratownicy usiłują przywrócić życie dziewczyny.
-A niech cię. Zachciało ci się śmierci godnej gwiazdy rocka, przedawkować wszystko, co się da i odfrunąć. – pokręcił głową, oparł się o zimne kafelki, wyregulował oddech i wybrał numer swojego trenera.


*
No i to tyle na dziś.

Wkurza mnie to, że jakimś cudem w dziwnych miejscach pojawiają się takie wększe odstępy pomiędzy akapitami, poprawiam to i poprawiam, a one i tak wracają na swoje miejsce. To zakłuca moje wewnętrzne czi... Albo to po prostu moja przeglądarka, nie wiem... 
Pozdrawiam ;)

6 komentarzy:

  1. łoooooooł... wiedziałam, że niesamowicie zrani ją fakt o zdradzie tego dupka, ale nie sądziłam, że skończy aż tak źle... Na szczęście ktoś (Woj?) w porę znalazł się w mieszkaniu bo mogło być słabo. Wierzę, że uda jej się na nowo stanąć na nogi i jakoś po tym wszystkim pozbierać, oczywiście przy pomocy uroczych Kanonierów ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę... Wiedziałam, że może być ciężko pogodzić się ze zdradą Gabriela, ale nie sądziłam, że aż tak... Biedna... :(

    http://ozilla-opowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie dość często można spotkać na kwejku obrazki o tym, jak to bardzo faceci cierpią po rozstaniach, a kobiety od razu wracają do normalnego życia. No cóż, nic podobnego. To tylko stek bzdur. Ja sama się o tym przekonałam niedawno, a i Twoje opowiadanie wskazuje na coś zupełnie innego. Jest tylko jedna rzecz... Rozumiem rozpacz, smutek, ale nigdy nie zrozumiem, kiedy kobieta tak bardzo zniża się przed facetem, jakby był całym światem, a bez niego nie warto żyć. Ja jestem z tych, które nie zniosą żadnego upokorzenia, więc prawdopodobnie od razu wzięłabym się w garść i zaczęła wszystko od nowa, ale Maddie najwyraźniej nie będzie tak łatwo. Albo będzie, z pomocą arsenalowej ekipy chyba wszystko wydaje się piękniejsze, prawda? :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedna. Niech ten Gabriel więcej nie wraca, a Wojtek pomoże Maddie wrócić do normalności.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajne akcja sie toczy, trochę dramatyczna -ale takie właśnie lubię. Mam nadzieję że Maddie znajdzie pocieszenie u Wojtka. ;D

    Zapraszam do siebie na rozdział V
    http://goawayyouareloser.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń